22 marca 2014

Rozdział 1 - Przebudzenie -




 Witam Was po tak długiej przerwie! 
Chciałabym bardzo przeprosić za  tak długą nieobecność po dodaniu zaledwie Prologu, ale cierpiałam (znowu) na kompletny brak czasu. Jeszcze raz  przepraszam. Naprawdę będę się starała dodawać rozdziały szybciej, ale nie mogę obiecać, że więcej niż jeden na miesiąc. No chyba, że nagle dostanę ogromny przypływ weny ;) Tak więc nie przedłużając, zapraszam Was do czytania!  


****************************************





Thora obudziły samotne promienie słońca, prześwitujące pomiędzy niebieskimi zasłonami w sypialni. Wciągając głęboko powietrze, przetarł twarz dłonią, mrużąc przy tym oczy. Trwał przez pewien czas w stanie nie do końca przebudzonym, wsłuchując się w równomierny oddech osoby śpiącej obok.

Jane.

Jak bardzo był szczęśliwy, gdy ojciec pozwolił mu do niej powrócić. Wyszedł wtedy z Pałacu z uczuciem bezgranicznej radości i ulgi. Była dla niego wszystkim, zwłaszcza po śmierci matki i Lokiego... Mógł liczyć na to, że pozwoli mu wypłakać się na swoim ramieniu (oczywiście on nigdy nie płakał), pocieszy go. Przy niej czuł się sobą, prawdziwym sobą, nie musiał przed nią udawać, wiedział, że go zrozumie. Była przy nim zawsze.

Teraz leżała koło niego. Taka niewinna i krucha. Taka jego. Wypuścił głośno powietrze, nadymając usta. Był już na Ziemi (nauczył się ją już tak nazywać — zmusiły go do tego zdziwione spojrzenia ludzi, gdy mówił o niej Midgard) rok. Rok zajęło mu budowanie z nią dobrych relacji. Bo bądźmy szczerzy, przecież przedtem nie wiele o sobie wiedzieli. Byli parą istot, które nagle zostały złączone przez los, niczym więcej.

Oczywiście była między nimi miłość. To jest nie do zaprzeczenia, jednakże ona sama nie wystarczyła. Musieli się poznać. Dowiedzieć się czego pragną. Wiedzieć o sobie nawet najgłupsze rzeczy, najdrobniejsze szczegóły, jak ulubiony kolor. Poznać swoje nawyki. Owszem czasem zdarzyły się między niemi kłótnie, nieraz dość poważne, ale zawsze potem jakoś udawało im się pogodzić. Nie mieli typowych dni milczenia. Z jego wybuchowym charakterem byłoby to bardzo trudne, więc postanowili ich nie praktykować.

Od paru miesięcy mieszkali razem. Wybudowali sobie mały domek. Na samym początku Jane mieszkała w swoim starym mieszkaniu i planowali zamieszkać w nim razem, jednak z czasem stwierdzili, że potrzebują domu. Prawdziwego domu z kominkiem w salonie, zagraconym strychem i zalaną wodą piwnicą.

Znaleźli bardzo ładne, ciche miejsce, paręnaście kilometrów od Londynu. Postawili fundamenty i ściany. Domek był niewielki, jednopiętrowy. Z dwóch stron otoczony lasem, od głównego wejścia z widokiem na małe jezioro. Z kominem, strychem i piwnicą. Był kamienny, z cieniutką ścieżką usypaną malutkimi kamyczkami, prowadzącą od ulicy do drzwi. Wokół niego posadzone zostały przeróżne kwiaty i krzewy. Obok stał mały budyneczek, który został ochrzczony Szopą. Stało się tak pewnie dlatego, iż z zewnątrz obrośnięty był bluszczem, pod którym znajdowały się stare, trochę już spróchniałe deski. W Szopie Jane urządziła sobie laboratorium, pracownie. Przesiadywała tam praktycznie całymi dniami, w czasie gdy Thor szukał pracy.

Tak, pracy. Była to dla niego dość trudna rzecz, ponieważ ktoś z jego 'kwalifikacjami' nadawał się przede wszystkim do robót — nazwijmy je tak z braku lepszego słowa — fizycznych.

S.H.I.E.L.D. proponowała mu pomoc, Fury napominał coś o pracy u niego, stałej pensji, dobrych godzinach pracy... „Taaa, jasne” myślał Thor „kiedy już wreszcie mam się ustatkować, dostaje propozycję pracy w najbardziej niebezpiecznej organizacji. Stałe godziny pracy? Wolne żarty...”

I choć dni mijały mu wolno, a zapał malał, to przecież była z nim Jane. Kobieta, o której zawsze marzył. Dwa miesiące temu oświadczył się jej. Chociaż było to tak oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, że wybudowali razem dom, Jane zdawała się kompletnie zaskoczona. Może tak zazwyczaj jest, że oświadczyny, choćby nie wiadomo jak spodziewane, wzbudzają takie emocje. Może tak zazwyczaj jest, że kobieta, zamiast po prostu powiedzieć „Tak”, krztusi się sokiem pomarańczowym, którego wcześniej wzięła dość spory łyk. Pewnie powinien poczekać, aż go połknie. Cóż... ale przecież w końcu (po mocnym klepnięciu w plecy, wypiciu całej szklanki wody i oparciu się o komodę) zgodziła się.

To było najważniejsze.

Ustalili datę ślubu i teraz zajęciu byli przygotowaniami do niego. No może Jane była. Thor, choć szczęśliwy, coraz częściej stwierdzał, że się mu zwyczajnie nudzi. Poza krótkimi chwilami, kiedy był z Jane, nie robił niczego godnego uwagi. Wymyślał coraz to nowe rzeczy, aby zabić czas. Sprzątał (niekoniecznie dobrze mu to wychodziło), gotował (to wychodziło mu jeszcze gorzej), a nawet podjął próbę pomocy Jane przy jej eksperymentach. To ostatnie okazało się największą porażką.

I kiedy nie miał już kompletnie pomysłu, uzmysłowił sobie czego mu naprawdę potrzeba. Walki. Tęsknił za tym dreszczykiem, niepewnością. Mjolnir leżał w kufrze zamknięty na klucz. Kiedy przybył na Ziemię, postanowił go nie używać. Właściwie nie miał takiej potrzeby. Nie oczywistej. Bo w głębi duszy wiedział, że zamykając go głęboko w ciemnościach, odrywa się od tego, co do tej pory było jego domem. Paradoksalnie to był jego wybór. I zdawało mu się, że jest to coś, czego pragnął.

Gdy tak leżał, przyglądając się drobinkom kurzu unoszącym się nad jego głową, i gdy słońce coraz mężniej walczyło o wejście do, dotąd pogrążonej w mroku sypialni, zrozumiał, co musi zrobić. Zrozumiał, co nie dawało mu spokoju. Co sprawiało, że nie mógł w pełni cieszyć się byciem z Jane. Rozłąka. Rozłąka z ojcem. Rozłąka z przyjaciółmi. Z ogrodami, które kiedyś tak bardzo kochała jego matka, rozłąka z nią. A przede wszystkim rozłąka z Lokim. Wiedział, że nie wróci mu życia, tak jak i Fridze, ale świadomość sposobu, w jaki zginął była okropna. Nie mógł pogodzić się z losem, jaki spotkał jego brata.

Tak, brata.

Nieważne co ten dureń sobie ubzdurał, nie ważne, jakie były uwarunkowania genetyczne. Loki był jego bratem. To z nim się wychował, dorastał. Z nim się wygłupiał. Z nim się uczył. Jego rady najbardziej cenił. Może nie zawsze ich słuchał, to prawda, ale to już inna sprawa. Kochał go i chciał dla niego jak najlepiej. Pomimo tego, co zrobił, jak zły się stał, on wciąż nie potrafił go znienawidzić. Próbował, naprawdę. Lecz gdy znów z nim rozmawiał, te wszystkie wcześniejsze próby stawały za grubą ścianą. Loki powiedziałby zapewne, że to zwykłe sentymenty.

W pewnym momencie to wszystko go przerosło. Kiedy nad nim klęczał i trzymał w ramionach. Kiedy Loki umierał. Wiedział, że nie może się, mówiąc potocznie, rozkleić. Wiedział, że musi wstać i obronić Jane. Uratować Ziemię, Asgard, każde istnienie. Musiał zostawić jego ciało w tym ohydnym miejscu. Nie miał czasu, aby go stamtąd zabrać. A teraz nawet nie wie czy ktoś go odnalazł. Wprawdzie prosił Sif by wyruszyli go poszukać, sam wziął udział w tej wyprawie, lecz niczego nie wskórał. Nie mógł oddać należytego hołdu swemu bratu, istocie, której, można powiedzieć, zawdzięczał życie. Nie dostał wiadomości o pogrzebie.

Właściwie odkąd odszedł z Asgardu nie dostał żadnej wiadomości. Nikt go nie odwiedził. Często spoglądał w czyste niebo mając ochotę krzyknąć do Heimdala, by otworzył dla niego przejście. By znów zobaczyć te zapierające dech w piersiach kolory Wiecznego Miasta.

Nie mógł się jednak na to zdobyć.

Nie chciał opuszczać Jane, a wiedział, że ponowne zabranie jej do Asgardu nie byłoby dobrym pomysłem. Nie chciał znów sprowadzać Odyna do granic jego cierpliwości. Widział, że ojciec nie był zbyt przychylny jego związkowi z ziemianką. Choć pozwolił mu do niej wrócić. Tak na dobrą sprawę bardzo zdziwiło go to, z jaką łatwością zezwolił mu, jedynemu następcy tronu (po śmierci Lokiego) opuścić swój świat. Wtedy nie zastanawiał się nad tym, lecz teraz wydało mu się to nad wyraz nienormalne.

Może powinien sprawdzić co dzieje się w Asgardzie?

Przecież i tak chciał zaprosić przyjaciół na swój ślub. O Odynie nawet nie myślał, wiedział, że ten uznawał tylko ślub, który sam dał. Oczywiście chciał go zaprosić, ale wątpił, czy Wszechojciec zechciałby zejść na Ziemię i wziąć udział w prostackiej (jak na asgardzkie standardy) uroczystości.

Lecz jedno wiedział na pewno: musi wrócić.


***


Dzień był wprost idealny na daleką wyprawę. Choć dla innych zdawał się zwykły, dla Gull był wyjątkowy. Dziś miała wreszcie wkroczyć w dorosłość. Jej siostra Ylva, starsza o całe dziesięć lat, miała wreszcie do niej przyjechać. Wreszcie ją odwiedzić.

Nie widziały się bardzo długo. Właściwie, to od śmierci ich ojca, Ylva była nieobecna w domu. Ciągle podróżowała. Tłumaczyła to tym, że chce zarobić na utrzymanie Gull i ich starej, schorowanej matki. Szukała więc pracy po całym Królestwie. Na początku, ponieważ nie miała zbytniego doświadczenia, zajmowała się dziećmi bogatych Dam z zachodniej ćwiartki.

Uczyła je czytać i pisać. Była ich piastunką i przyjaciółką. Jednak tak zażyłe stosunki z kimś źle urodzonym nie podobały się jej pracodawczyniom. Zwykle już po paru miesiącach dostawała „wymówienie”, jeśli chcemy to kulturalnie nazwać.

W rzeczywistości Damy te w nocy, gdy Ylva spała kazały spakować jej rzeczy i śpiącą wystawić na zewnątrz. Co to za metody, spytacie. Otóż w tej części Królestwa były one dość znane i nie dziwiły. Zwłaszcza jeśli postępowały tak bogate Damy. Jednakże Ylva pochodziła z innej ćwiartki — dokładnie wschodniej i nie znała takich zwyczajów. Dla niej były oburzające. Oczywiście w końcu się do nich przyzwyczaiła i nie próbowała zaprzyjaźniać się, z zazwyczaj, siedmioletnimi dziećmi, za które była odpowiedzialna.

Niestety po prawie trzech latach takiej pracy Ylva została zwolniona. Tym razem z innego, dużo gorszego powodu. Jedna z Dam, u której w owym czasie pracowała i mieszkała, miała czworo dzieci. Dokładny ich wiek to pięć lat (bliźnięta), dziesięć oraz dwadzieścia cztery.

Jak można się szybko domyślić najstarsze dziecko było chłopcem. Dość pewnym siebie chłopcem. Kimś, kto nie spocznie, dopóki nie doprowadzi swego planu do końca. Cóż, w tym przypadku nie wszystko potoczyło się po jego myśli. Ylva nie była zainteresowana. Nauczona doświadczeniem wiedziała, gdzie jest jej miejsce i nie wchodziła w jakąkolwiek konwersacje ze starszym od siebie mężczyzną.

Ten nie dawał za wygraną. Wreszcie po prawie pół roku starania udało mu się uwieść Ylvę. Nie jest to rzecz zbyt chwalebna. To prawda. Zastanówmy się jednak dlaczego tak się zachowała. Co nią kierowało? Trzeba przyznać, że młodzieniec ten nie grzeszył szczególnie miłą aparycją, a i jego usposobienie pozostawiało wiele do życzenia.

Ylva zdawała sobie z tego sprawę. Przez długi czas biła się z myślami, ale był dla niej tak miły, jak jeszcze nikt dotąd. W końcu poczuła się kimś ważnym. No, może nie najważniejszym, lecz ta namiastka pozwoliła jej na wyłączenie racjonalnego myślenia. Poza tym — był bogaty, a jedną z obietnic, jaką wciąż szeptał jej do ucha, był rychły ślub. Szkoda tylko, że nie wspomniał czyj ten ślub być miał. Okazało się, że młodzian ślub bierze — prawda, ale z kimś zupełnie innym. Tak, zgadzam się, naiwne to było z jej strony. Ale co mogła zrobić. Zaślepiona wizją pieniądza uległa, a zaraz na drugi dzień rano strażnik wyrzucił ją za drzwi dworu Damy. Niezbyt to miłe.

Jej wykształcenie było nikłe. A po takim skandalu, który jeszcze długo potem podsycany był przez syna Damy, nie miała szansy na znalezienie żadnej pracy. Dlatego też postanowiła zaryzykować. Załamana i wykorzystana podjęła bardzo śmiałą decyzję, która w przyszłości miała się okazać najlepszą w jej życiu.

Postanowiła wybrać się do pałacu Imperatora.

Od zamierzchłych czasów Królestwa, w pałacu Halvar mieszkał jeden i ten sam Imperator. Rządził on wieloma królestwami, które niekoniecznie musiały znajdować się w tym samym świecie. Przez swoich poddanych uważany był za najmądrzejszą osobę we Wszechświecie. Cześć, jaką mu oddawano, graniczyła z boskim namaszczeniem. Bzdura dla niego, jeśli chcielibyśmy wiedzieć, co on o tym myślał. Sam był zbyt skromny, by popaść w samouwielbienie, a długie pielgrzymki jego poddanych, niosących dary napawały go obrzydzeniem.

Dlatego też Imperator udał się na jedną z dalekich planet w poszukiwaniu rozwiązania. I znalazł je. Nigdy nie powiedział gdzie, nigdy nie zdradził, kto mu je podał, ale od czasu swego powrotu stał się kimś zupełnie innym. Poddani przestali go denerwować- potrafił sobie z nimi poradzić. Stwierdził, że w jego Imperium czegoś brakuje i natychmiast powinno to zostać zmienione. I tak się stało.

Od tamtego czasu minęło wiele setek lat a organizacja społeczeństwa, jaka została wtedy wprowadzona nie zmieniła się. Owszem zdarzały się wyjątki, które swym brakiem moralności wychodziły poza szablon (jak zachodnia ćwiartka na przykład), ale jak to wyjątki, potwierdzały regułę.

Życie w Imperium było życiem miłym.

Wracając do Ylvie. Udało jej się dotrzeć do Halvaru. Na początku nie wiedziała za bardzo jak ma się zachować, ponieważ ogrom piękna, jakie się przed nią rozlało, całkowicie wyprowadził ją z równowagi. Opisy tutaj nie są ważne. Ważniejsze są granice naszej wyobraźni. Trudno jest obrać w słowa to, jak pałac skrzył się w świetle słońca. Trudno jest wyobrazić sobie choćby mały skrawek tego, co zobaczyła.

Zamek barwy kości słoniowej odbijał się w czystej tafli morza, okalającego go z trzech stron. Wysoki klif, z którego wyrastał, otulony był długimi, mięsistymi trawami, wymieszanymi z mchem. Lazurowe niebo nieskażone było ani jedną deszczową chmurą. W powietrzu unosił się świeży zapach róż i zniewalający smak soli morza. Do głównej bramy wiodła szeroka droga, wyłożona najszczerszymi szmaragdami. Każdy, kto stąpał po owej drodze, mógł poczuć nieodpartą chęć biegu. Biegu w dal, daleko, bez celu. Biegu, który zdawałby się wolnością, nieopisanym szczęściem.

Podchodząc do głównej bramy Ylva wiedziała, że jeśli zostanie przyjęta, jej życie może w końcu się ustabilizować. Tchnięta nagłym podmuchem wiatru, wpadła do środka. Zdarzenia, które potem nastąpiły były dla niej niezwykłym darem od losu.

Ylva miała jeden talent — piękny głos. Nie była artystką, nie potrafiła narysować zwykłego drzewa, lecz jej głos... Jej głos był naprawdę wspaniały. I dzięki temu Imperator postanowił ją przygarnąć. Nie pełniła jednak roli jakiejś nadwornej śpiewaczki. Nie, jej zadanie było natury o wiele dostojniejszej i szlachetniejszej. Została Yngve.

Jako Yngve mogła wreszcie przestać martwić się o pieniądze i wrócić do rodziny. Gull o wszystkim wiedziała. Z zachłannością czytała każdy list, jaki przysłała jej Ylva. Była zachwycona powodzeniem swojej siostry. A teraz także ona, mieszkająca w najbiedniejszej części Królestwa dziewczyna, miała udać się do tego najbogatszego miejsca - Halvaru.

Ylva opowiedziała Imperatorowi o swej siostrze. Gull również posiadała piękny głos. Nie można ich było jednak porównywać, każda bowiem była jedyna w swoim rodzaju. Ylva swym głosem uwodziła, Gull odprężała. Ylva opowiadała o szczęśliwości, Gull mówiła o wadze przeszłości. Obie dopełniały siebie nawzajem. Imperator zgodził się z Ylvą, że nie uchodzi, by tak rozdzielić siostry, dlatego Gull również miała zostać wcielona do Yngve.

Czekając na siostrę Gull wyszła z małego domku. Usiadła na wąskim kamieniu rozgrzanym na słońcu i przymknęła powieki. Stopniowo wiatr zaczął ją usypiać. Między jawą a snem poczuła czyjąś obecność. Otworzyła oczy. Przed nią stał ogromny, siwy koń. Noak. Nie mogła go zabrać. Matka i on byli jedynym powodem, dla którego wolałaby zostać. Mieli tylko siebie nawzajem. Od śmierci ojca gospodarstwo stało puste. Nic się tu nie działo. Noak codziennie rano wychodził z zagrody i stawał przy kuchennym oknie. Gdy ojciec żył wystawiał do niego rękę z paszą, a koń łapczywie ją zgarniał. Teraz nic takiego nie miało miejsca, ale Noak stawał przy oknie, jakby chciał powiedzieć, że pomimo śmierci jego gospodarz cały czas na niego czeka. Biedne zwierze, myślała Gull. Będzie jej go brakować.

Rozejrzała się. W stronę jej domu ktoś jechał. Wyglądało to na sporych rozmiarów karocę. Wstała, opierając się o konia. Pojazd zatrzymał się, a ze środka wybiegła jej siostra. Och, jak dawno się nie widziały. Ylva miała teraz krótkie włosy. Kiedy opuszczała dom ponad cztery lata temu miała gruby warkocz, który opadał na jej talię. Praca u Dam dała się jej we znaki. Także jej cera wydała się bledsza.

Jednak uśmiech na jej twarzy i wesołe oczy zdawały się tuszować oznaki zmęczenia. Ze śmiechem rzuciła się na Gull. Obejmowały się przez długi czas, opowiadając szybko wszystko, co im przyszło na myśl. Były takie spragnione swej bliskości. Zawsze czuły się jakby były bliźniaczkami. Pomimo sporej różnicy wieku zawsze myślały podobnie. I, co najważniejsze, kochały się mocno.

Siostry w końcu oderwały się od siebie i ruszyły, by przywitać (tutaj w przypadku Ylvy) i pożegnać (Gull) się z matką. Ylva obiecała jej, że gdy tylko będzie to możliwe, wróci po nią. Tymczasem zostanie u niej bardzo miła osóbka, która będzie jej towarzystwem w chwilach smutku. Maye była starą panną, ale jej stan nie wpłyną w żadnym stopniu na jej osobowość. Miała w sobie wiele energii i ciepła. Ylva była pewna, że będzie ona dobrym pocieszeniem dla matki.


*


Niecały tydzień później Gull wraz ze swą siostrą przekroczyła progi Halvaru. Od razu skierowana została przed oblicze Imperatora. Ten wydawał się bardzo ucieszony jej widokiem. Gull miała wrażenie, jakby znali się już bardzo długo. Imperator zlecił przygotowanie dla niej pokoju, a także objaśnił, na czym polega bycie Yngve.

Gull miała odtąd codziennie trenować. Tak też robiła. Działo się tak do nocy, kiedy do jej pokoju weszła pewna osoba. Osoba, której spotkania nie mogła się spodziewać. Osoba, której nie znała. Osoba, która wślizgując się do środka, wniosła ze sobą upojny zapach. Przez ułamek sekundy Gull była pewna, że wie, kto to jest, jednak myliła się. Osoba ta wziąwszy Gull za rękę wyprowadziła ją z jej komnat i poprowadziła na balkon. Tam, stając boso na zimnej marmurowej posadzce oniemiała.

Przed nią, nad wodą unosiły się przepiękne widoki. Można to porównać do zorzy, zorzy, która pokazuje nie jeden kolor, lecz układa się w płótno, na którym wyświetlone są rajskie krajobrazy. Pod tym cudnym zjawiskiem Gull dostrzegła jakąś istotę. Wzlatywała ona niewiele ponad poziom fal, czasami ocierając o nie swą szatą. Istota ta zdawała się kierować tą tęczą obrazów. Potem Gull usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciwszy się, spostrzegła, że osoba, która ją tu przyprowadziła, zniknęła. Gull była teraz sama. Podeszła bliżej do balustrady. Oparła się o nią i głośno westchnęła.

Nagle istota unosząca się nad wodą odwróciła się w jej stronę. Przestraszona Gull cofnęła się szybko. Lecz gdy się odwróciła przed nią stała ta sama istota. Wstrzymała oddech i stanęła sparaliżowana. Istota miała ludzką posturę, ale coś w niej zdawało się innego. Nie widziała twarzy. Gull brała krótkie, urywane oddechy. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie wiedział co robić.

W tym momencie istota wyciągnęła rękę. Dłoń, jaka się do niej zbliżyła była niebywale gładka i jasna, zdecydowanie kobieca. Dłoń dotknęła ramienia Gull, która krzyknęła i spojrzała istocie w oczy. Tak przeszywającego spojrzenia jeszcze nie widziała. Krzyknęła znowu, tym razem siadając po prostu na swoim łóżku. Jej twarz lepiła się od potu, ciężko jej było oddychać. Powoli rozejrzała się po pokoju. Nic się nie wydarzyło. Opadła z powrotem na materac próbując się uspokoić. To był tylko sen. Naprawdę nie ma się czego bać. A nawet jeśli, to przecież ta istota nic nie zrobiła.... Tworzyła takie ładne obrazy... tak... To był tylko sen...

Gull udało się ponownie zasnąć, lecz gdy jej myśli stały się mniej złożone, a oddech bardziej miarowy, zdawało się jej, że nadal czuje ten dziwny zapach, który wpuściła do pokoju osoba z jej snu.



******************************


No i co wy na to? 
Tak wiem, trochę mało Lokiego (prawie wcale). Ale jak już wspomniałam nie jest on osobą najważniejszą w tym opowiadaniu ;) Jednak spokojnie jeszcze się pojawi. Mam nadzieje, że czytał się wam dobrze, cały czas szukam kogoś kto zechciałby sprawdzić te moje wypociny przed ich opublikowaniem ( mam straszne problemy z interpunkcją ; ) także przepraszam jeśli znajdziecie jakieś błędy. Już mi się w głowie miesza od tych literek. 
Nie odbierajcie proszę moje Thora jako miękkiego pantoflarza. Zapewniam, że taki nie jest. Po prostu miał chwile słabości :) 

Dobra, piszcie wszystko co myślicie. Czekam na wasze reakcje.