5 października 2015

Rozdział 14 - Upadek -




Witam Was wszystkich!


Przepraszam za takie opóźnienia. 
Dziękuję wszystkim, którzy wytrwale czekali, na kolejny rozdział. 
Bardzo się cieszę, że Was mam - dodajecie mi siły do dalszego pisania :)


Dziś również dodaję muzykę. Jest to 'The Chairman's Waltz'
z filmu 'Wyznania Gejszy'.

Naprawdę polecam włączyć i zapętlić jeśli jest taka potrzeba^^


Zapraszam Was serdecznie do czytania :)


******************


Uczucie towarzyszące upadkowi nie należy do najprzyjemniejszych. Towarzyszące mu zawroty głowy tym bardziej. Zwłaszcza, gdy uderza się czołem w skałę. Drapanie o szorstką nawierzchnie piłuje pazury, a najeżone kolce stalagmitów wbijają się w skrzydła. Źrenice rozszerzają się w bólu, a z paszczy wydobywa się głuchy charkot. Lecz to wszytko da się wytrzymać. Jednak należy pamiętać, aby nie wpaść do wody. Bo kiedy tylko jakaś część ciała, choćby muśnie jej powierzchnie, rozpoczyna się prawdziwa męka. 

Clarubell próbowała się wydostać. Wiele razy. 

Rozkładała skrzydła, ale zawsze zahaczały o jedną ze ścian jaskini. Potem wbijała w nią łapy i podnosiła swoje okaleczone cielsko. Jeden, dwa, czasem trzy ruchy obolałych mięśni - następnie upadek. Cisza. Lub łapczywe łapanie dusznego powietrza. Wściekłe ruchy ogona. Bezradne wpatrywanie się w leniwie latające wkoło Othryh.

Raz wpadła do jeziora. Rozpaczliwie rozgarniała łapami wodę, która z każdym ruchem coraz większym oporem przelewała się pomiędzy jej pazurami. Okryte krwią skrzydła nasiąkały wodą, ciągnąc Clarubell na dno. Szamotała się, a z jej gardła wydobywał się niemy krzyk. Czuła, że z każdą chwilą jest coraz niżej. Opadała, wbijając spojrzenie w niknące rozbłyski światła. Jej świat zaczął wirować. W płucach zabrakło powietrza, a wycieńczone łapy dryfowały bezwładnie. 

Wtedy właśnie, gdy przed oczami widziała tylko czerń i nic więcej, nagle poczuła przeszywający ból. Była tak zdezorientowana, że w pierwszej sekundzie nie potrafiła stwierdzić co ją boli. Była bólem. I choć uczucie to było przerażające, rozkoszowała się nim, bo pozwalało jej zachować resztki świadomości.W swojej agonii, uświadomiła sobie, że nie jest już pod powierzchnią jeziora. Jej bezwładne skrzydła zwisały w nienaturalny sposób, ociekając grubymi kroplami wody. Jej łeb kołysał się, równomiernie uderzając to w prawą, to w lewą łapę. Próbowała złapać oddech. Jej nozdrza rozchylały się gwałtownie, a gorący dym, jaki się z nich wydobywał opadał na jej oczy. Był to moment, w którym zrozumiała, że wisi głową w dół, a jej tylne łapy ściskane są przez pyski tych ociężałych owadów. 

Z uszu Clarubell wypłynęła zebrana tam wcześniej woda. Gdy to się stało usłyszała trzepot skrzydeł Othryh. Ich głodne oczy błądziły z lubością po jej twardo opadającym i wznoszącym się brzuchu. 

Starała się zmusić swoje własne skrzydła do ruchu. Skupiała się na tym z całej siły, ale nic się nie wydarzyło. Nie mogła ich już dłużej kontrolować. Wydała z siebie żałosny charkot i spojrzała w górę. Jedyne źródło światła przysłoniły korpusy pięciu innych Othryh, które balansowały niedbale wokół łba Clarubell. Z niezwykle frustrującą powolnością zbliżały się do jej przednich łap. Opadały i unosiły się razem z ruchem puchatych skrzydeł, kołysząc przy tym hipnotyzująco głową. Ich patykowate, włochate odnóża, ślizgały się po jej brzuchu. 

Clarubell przyglądała się, jak otwierają swoje ogromne pyski i wysuwają ościste kły. Jak ślamazarnie wykręcają ciała i chwytają między zęby jej łapy wbijając się idealnie pomiędzy okrywając je łuski. 

Potem pamięta, że odzyskała przytomność na swojej wysepce. W środku tej odrażającej, wilgotnej duchoty. Cała lepiąca się od swojej własnej krwi wymieszanej z jadem Othryh. 

Poddała się. Nigdy nie była wytrwałym smokiem. Całe życie spędziła w dostatku. Nie walczyła o przetrwanie. Była najważniejsza, najsilniejsza. Pycha Clarubell nie miała granic.

Do teraz.

Z opuszczonym łbem i podziurawionymi skrzydłami była nikim. Prychnęła, a z jej nozdrzy wydobył się cienki strużek dymu. Nie miała innego wyboru. Przeniosła spojrzenie na lewitujące na środku jaskini Othryh, nie wiedziała, czy to zadziała, ale musiała spróbować.  Z wielkim trudem nabrała powietrza i wycharczała:

- Przekażcie jej, że chcę porozmawiać.

Othryh zamrugały papierowymi powiekami, a obok wysepki zafalowała woda.

- Ciesze się, że w końcu nabrałaś rozumu. 


***


Gull i Ylva uciekały. Biegły ciemnym korytarzem, raz za razem oglądając się za siebie. Ich oddech był urywany, a zmęczone nogi odmawiały posłuszeństwa. Wiedziały, że wyjście jest niedaleko. Musiały tylko do niego dotrzeć. Tylko tyle, a potem usiąść na grzbietach swoich hethe i odlecieć. Prosty plan. Wykonalny. 

Dlaczego uciekały?

Miały wszystko zaplanowane. Wymknąć się niepostrzeżenie z komnat. Przejść przez ukryte drzwi w jednej ze ścian. Prześlizgnąć się obok sypialni Prathe. Wejść do lochów i skręcić w trzeci korytarz po lewej. Potem biec nim aż do końca. Aż znajdą się obok hethe. 

Biegły dalej, a ich wypchane po brzegi torby, obijały się ciężko o ich uda. Nie wspomniałam jeszcze, że korytarz ten był praktycznie nieoświetlony, co stanowiło niemały problem. Zdarzało się im wpaść na ścianę, gdy droga niespodziewanie skręcała lub nieprawidłowo postawić stopę na kamiennej powierzchni. Uciekały tak, jakby były ścigane. 

Co nie miało miejsca. 

Każda inna osoba przebywająca w posiadłości Avy i Pernilla, pogrążona była w głębokim śnie. Gull i Ylva mogły uciekać spokojnym krokiem. Lub nie uciekać wale. 

Jednak to robiły.

Był to bardziej pomysł Ylvy. Nie chciała przebywać dłużej w tym dziwnym dla niej miejscu. Za każdym razem gdy przechodziła sama pomiędzy komnatami, czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Rozglądała się wtedy uważnie, zachowując kamienną twarz. Lecz nigdy nikogo nie zauważyła. Niepokoiło ją to. 

Nie przepadała również za Avą. Nie ufała jej. Nie umiała tego wytłumaczyć. Gdy patrzyła się w oczy tej kobiety, widziała dzikość. Nie mogła rozumieć Gull, która stawała w obronie Avy. Mówiła, że zawdzięcza jej życie. Lecz im dłużej Ylva o tym myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że to hethe uratował jej siostrę. Nie Ava. Hethe. To on wyciągnął ją z tego mamiącego umysł lasu. Gdyby Gull przebywała tam dłużej - oszalałaby. Hethe ją uratował. Przeniósł w bezpieczne miejsce. Naznaczył ją. Pozwolił jej siebie dosiąść. 

Ava trzymała Gull tutaj jako służbę. Co nie było prawdą, ale Ylva lubiła tak myśleć. Pozwalało jej to na pogłębianie niechęci względem Avy. 

Jednak pomijając to wszystko, i tak musiałyby uciekać. Prędzej, czy później ktoś na Harvarze zorientuje się (o ile już się to nie stało), że to zostało skradzione. A skoro Ylva zniknęła w tym samym czasie, podejrzenia padną na nią. Wtedy pozostaje kwestią czasu odnalezienie ich w miejscu tak widocznym, jak posiadłość Avy i Pernilla.  Dlatego muszą znaleźć lepsze schronienie.

Nagle przed ich oczami ukazało się wyjście, co rozproszyło myśli Ylvy. Srebrzyste światło księżyca, odbijało się na grubych liściach krzewów, rosnących przy końcu tunelu. Gull i Ylva pozwoliły, aby światło to opadło również na ich twarze. Przeszedł je dreszcz. Powietrze było zimne, a ich oddechy zamieniły się w pare. Chwyciły się za ręce i powoli stawiając stopy w grząskim podłożu, zaczęły przesuwać się do przodu. Ich oczy przeskakiwały pomiędzy mrocznymi konarami drzew, aż napotkały dwa poruszające się kształty. Popatrzyły na siebie i kiwając porozumiewawczo głowami, ruszyły w tamtym kierunku. 

Przed nimi stały hethe. 

Ylva wypuściła głośno powietrze i uśmiechnęła się do Gull, która zdążyła się już wspiąć na grzbiet Svena. Zaraz potem sama siedziała z nogami schowanymi pod skrzydłami swojego ptaka. Nachyliła się znacznie i położyła dłoń na jego karmazynowym dziobie. W momencie, gdy miała poprosić hethe, aby wzbił się w powietrze, usłyszała, jak Gull, przestraszona, sapnęła. Spojrzała na swoją siostrę, która wskazywała wyciągniętą dłonią na coś przed nimi. 

Przez głowę Ylvy przepłynęło stado myśli, ale jedna z nich przerażała ją najbardziej. Znaleźli nas.

Powoli, wstrzymując oddech, odwróciła głowę. Nie więcej niż jedną miarę przed nimi stała postać. Ubrana była w czarny płaszcz, a twarz przykrytą miała obszernym kapturem. W okrytych rękawiczkami dłoniach trzymała skrawek papieru. Po chwili ruszyła w ich stronę, wyciągając przy tym rękę z zapisanym papierem. 

Ylva chwyciła go roztrzęsionymi z zimna dłońmi i przeczytała:


Same nie dacie rady się stąd wydostać.
Jesteście obserwowane.
Musicie mi zaufać.

~ Quenby




**************************************************

I jak się podobało? 

Co myślicie o tym nagłym pojawieniu się Quenby?

Jakie są wasze odczucia co do całej tej sytuacji? 
Czy myślicie, że Ylva dobrze robi nie ufając Avie?
 Czy może to Quenby należałoby się wystrzegać? :)

Czekam na Wasze opinie ^^

Pozdrawiam Was serdecznie :)



18 września 2015

INFORMACJA




Witam Was wszystkich bardzo serdecznie! 

Wiem, że możecie się na mnie trochę gniewać za tak długą nieobecność. Bardzo Was za to przepraszam.

U mnie się trochę pozmieniało - zaczynam studia w UK, co wiązało się z przeprowadzką itd., więc moje myśli zaprzątały te tematy.

Jednak teraz już się tutaj zadomowiłam, 
dlatego postaram się nadgonić ten stracony czas i za niedługo dodać kolejny rozdział :>

Mam nadzieje, że mnie rozumiecie :) 

Kiedy ogarnę wszystko na tym blogu, postaram się nadrobić wszystkie zaległości na Waszych blogach (wiem, że trochę mi się tego zebrało).

Nie wiem jeszcze jak często będę dodawać nowe rozdziały.
Na pewno postaram się dodawać jeden na miesiąc (czyli tak jak było na samym początku).
^^

Pozdrawiam Was bardzo gorąco 
Błękitna :)




14 lipca 2015

Rozdział 13 - Wdech -





Rozdział 13 wita! :)

Przepraszam za małe opóźnienie.

 Miało być długo, ale stwierdziłam, że teraz będę dodawać rozdziały częściej, lecz będą one krótsze. 
To jest chyba dobre rozwiązanie ^^ Co o tym myślicie?

Dzisiaj dodaję muzykę do rozdziału. Jest krótki, ona jest krótka, więc :)


Naprawdę zachęcam do włączenia sobie tej muzyki już od pierwszego słowa. Pozwoli Wam wczuć się w klimat, jaki panuje w 13 ^^

Jest to 4,34 minuty Hansa Zimmera 'Time' z filmu Incepcja :)

Zapraszam Was do czytania :)



******************************


Wszystkich nas kiedyś naszła myśl, jak to się stało, że jestem mną. Co by było gdybym był kimś innym, przykładowo moim bratem, lub sąsiadem. Co bym wtedy czuł, jak wyglądałoby moje życie. Czy te dłonie, na które spoglądam codziennie po przebudzeniu, byłby dalej moimi dłońmi. Czy te myśli, które kotłują się w mojej głowie byłyby takie same. Jakich dokonałbym wyborów.

Takiej myśli zazwyczaj towarzyszą lekkie zawroty głowy. Czujemy się tak, jakby nasz umysł był zupełnie gdzie indziej. Jakbyśmy wędrowali po granicach naszego pojmowania rzeczywistości. Jakbyśmy byli ogłuszeni, a jedynym powodem, dla którego wciąż pozostajemy przytomni są nasze oczy. Oczy, które widzą światło, wyciągnięte palce lub zwyczajnie swoje odbicie w lustrze.

Skręcamy palce u stóp i staramy się pojąć ten nagły zgiełk, jaki zapanował tam gdzieś z tyłu. Tam gdzieś za naszymi ustami, które nagle przypominają sobie, że pragną. Tam gdzieś za naszym nosem, który nagle przypomina sobie, że czuje. Trwamy w bezruchu, ściśnięci w nieogarnionej maleńkości naszego umysłu. I krzyczymy, aby się wydostać.

Cisza.

Na niebie odliczamy czas, patrząc, jak wiatr gna rozpięte, puszyste chmury. Ugięte kolana szykują nogi do skoku. Zdaje się nam, że w tej rozdartej, niepołatanej sukni, jesteśmy wolni. Wypinamy pierś do przodu; podejmujemy decyzję.

Cisza.

Wznosimy się ponad nasze wspomnienia. Stajemy się kimś zupełnie innym. Czujemy inaczej. Przeszywa nas chłód nagłej, niespodziewanej zamiany ciał. Płyniemy w przestworzach, niesieni jedynie jednym wydechem.

A potem wciągamy powietrze. I znów jesteśmy sobą.


***

Orvar bardzo pragnął by w tej chwili stać się kimś zupełnie innym. Siedział właśnie na środku ciemnego pokoju, lub tak mu się zdawało. Bał się. Co jakiś czas do jego uszu napływały nieprzyjemne, dość przerażające głosy. Podłoże, na którym siedział, było wilgotne. Wkoło unosiła się delikatna mgła. Nie do końca wiedział gdzie się znajduje.Wiedział natomiast, że był łysy. Poza tym drobiazgiem nic mu nie dolegało. 

Kiedy zjawiła się przed nie był pewny swego losu. Jedyną rzeczą, którą uważał za oczywistą to to, że spotka go kara. Powiedziała mu o tym, iż musi się wykazać. Musi jej udowodnić, że jest godny jej szacunku.

Gdyby to było łatwe. Jednak jej nie można zadowolić byle czym. Kiedy wymyśli dla ciebie zadanie (lub w tym przypadku karę), musisz je wypełnić. Wznieść się ponad wyżyny swych codziennych kompetencji i zmierzyć się ze swoimi słabościami. A co z istotami, które uważają siebie za kogoś niemającego żadnych?

Kończą tak jak on. W ciemnej dziurze, do której nie dopływa nawet skrawek światła.

Orvar miał nadzieje, że za niedługo stąd wyjdzie.


***


Ylva, Gull, Oryan i Runna siedzieli przy długim drewnianym stole. Jadalnia posiadłości Avy i Pernilla była nad wyraz pojemna. Przy tym samym stole stało jeszcze dwadzieścia pustych krzeseł przed którymi przygotowano zastawę.

Zdaję sobie sprawę z tego, iż powinnam teraz opisać to, jak dana jadalnia wygląda. Otóż jest to specjalna jadalnia dla gości. Chropowate ściany, wykrojone na kształt ośmiokąta, do połowy przykryte są grubą warstwą szkarłatnej farby. Na drugą ich połowę nałożone zostały lustra, kończące się aż przy samym suficie. Do tego pomieszczenia można wejść przez dwoje drzwi, które stoją dokładnie naprzeciwko siebie na równoległych ścianach. Drzwi te wyrzeźbione zostały przez Pernilla z najlepszego norrejskiego drewna. Można je sobie wyobrazić jako wyniosłe, może ciut zbyt pewne siebie drzwi. Jednak nie miejmy do nich o to pretensji. W końcu przez ich progi przeszło wiele znanych osobistości.

Na środku jadalni postawiony został wcześniej wspomniany przeze mnie stół. Był on owalny i mieścił przy sobie zawsze tyle krzeseł, ile było potrzeba, nigdy mniej, nigdy więcej.  Jego nogi wchodziły głęboko w granitową podłogę i rozchodziły się równomiernie na rogi ścian, pnąc się do góry, by w końcu zakorzenić się na suficie i utworzyć ze swych końców kryształowy żyrandol.

Żyrandol ten pozyskiwał światło ze światła, które sam wytwarzał. W suficie bowiem była dziura. Nie była ona jednak zbytnio widoczna dla siedzących przy stole gości. Rozpięte na niej korzenie stołu zakrywały ją, tym samym wchłaniając w siebie światło płynące z księżyca, który świecił zawsze dokładnie nad domem Avy i Pernilla.

Światło żyrandola rozświetlało jadalnie milionem srebrzystych refleksów, które odbijając się od siebie w lustrach, tworzyły na talerzach gości złota poświatę. Nie wchodźmy tutaj w prawa jakimi rządzi się fizyka. Tak się po prostu działo.

Stół nakryty był bordowym obrusem, a na nim rozłożona została szklana zastawa. I z właśnie tej zastawy bardzo chcieli skorzystać zgromadzeni przy stole Ylva, Gull, Oryan i Runna. Nie mogli jednak. Nie została jeszcze podana kolacja. Goście, których spodziewała się Ava jeszcze nie przybyli. A i sami gospodarze nagle zniknęli.

Runna nadęła usta i zadarła nos.

- Może ktoś pójdzie sprawdzić co się dzieję? - zapytała.

- Ava powiedziała, że to przez tą burzę - odparł Oryan. - Jestem pewny, iż już niedługo nasi goście się tu pojawią.

- Nasi goście? - zdziwiła się Runna. Oryan ledwie powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Runna miała w zwyczaju zadawania wielu niepotrzebnych pytań. I zazwyczaj oczekiwała, że to właśnie on na nie odpowie.

- Dobrze wiesz co miałem na myśli. - odpowiedział. Gull zauważyła jak drga mu powieka.

- Runnie, może chcesz pograć w zgadywanki?

- Nieeee, już dzisiaj w to graliśmy. - dziewczynka wypuściła głośno powietrze. - Och! Jestem głodna.

- Wszyscy jesteśmy, moja droga. - w drzwiach pojawił się Prathe - Jednak lepiej zrobisz, jeśli przestaniesz narzekać, ot co! Właśnie przybyłem, aby wam oznajmić, iż goście Państwa przybyli. Lepiej nie naróbcie nam wstydu.

Prathe odsunął się z przejścia i stanął obok drzwi. Ylva, siedząca najbliżej, jako pierwsza zobaczyła twarze nowo przybyłych. Były to kobiety. Wyglądały na zmęczone. Ich dłonie były opuchnięte, a twarze blade, można nawet bezpiecznie stwierdzić, że niemal sine. Na ich skroniach widniały maleńkie drobinki zaschniętej krwi. Jedynym elementem ich ciał, który wydawał się żywy, były ich bujne, kolorowe włosy.

Kobiety prowadzone były przez dostojnie ubranego Pernilla. Wskazywał im dłonią, należne im miejsca, po czym sam, upewniwszy się, że jego własna żona również stanęła obok jego boku, oparł ręce na oparciu swojego krzesła.

Ava uśmiechnęła się serdecznie.

- Witam was moje kochane. Jest mi niezmiernie miło, iż w końcu, po tak długim czasie i po tylu namowach, udało nam się razem spotkać. Czujcie się, jak u siebie w domu. Chciałam też -

- Wybacz, ale muszę ci przerwać! - wykrzyknęła jedna z kobiet i wszyscy zwrócili w jej stronę głowy. - Kogoś brakuje!

Ava przymknęła powieki.

- Nasza kochana Liv nie mogła się tu pojawić. - oznajmiła. - Nie martwcie się jednak. Czas na kolacje - i usiadła.

Ylva uświadomiła sobie właśnie, że ostatnimi czasy zbyt wiele osób znika.


*************************

Koniec na dzisiaj.
 To chyba najkrótszy rozdział w mojej karierze. 
Następny postaram się dodać w piątek.
  Miło byłoby wiedzieć, że czytacie, dlatego z całego serca proszę Was o komentarze.
 To tak niewiele, a dla mnie to ogromny przypływ energii i weny ;)

Kiedy tylko skończy się zamieszanie ze studiami itp. wtedy też nadrobię zaległości na Waszych blogach, a także wejdę na te, które pojawiły się u mnie w Spamie, a których jeszcze nie dałam rady przeczytać :)




10 czerwca 2015

Rozdział 12 - Honor -




Witajcie w rozdziale 12 !

Dziękuję Wam bardzo za komentarze pod poprzednim rozdziałem,
bardzo się cieszę, że cały czas jesteście ze mną :)

Dziś więcej dialogów, yeey! :)

Przepraszam, jeśli Was zasmucę, ale na jakiś czas przestanę pisać o Thorze, itp. Zmieniła mi się koncepcja. Na początku myślałam, że będzie to zwykłe fanfiction, ale teraz zbyt się rozkręciłam. Ten nowy świat, który stworzyłam całkowicie mnie pochłonął. Jest częścią mnie i nie mogę się nim dzielić. Nie sądziłam, że zrobię z tego taką historię, ale mój szalony umysł stwierdził inaczej.

Mam nadzieje, że pomimo to dalej będziecie mnie odwiedzać.
 Smutno mi trochę, ale nic na to nie poradzę. 'Rod' ma zbyt dużą siłę :)

Kiedyś dokończę to co zaczęłam o Thorze, ale na razie nie czuję do tego weny. A nie chce pisać czegoś na siłę, bo wtedy wyjdzie kompletna klapa;/ 

 Liczę, że nie jesteście na mnie źli. Nie zniosę tego! ^^

Zapraszam Was do czytania.



*********************************




(W poprzedniej części)

Pewnie trwali by tak dalej, gdyby nie przerwało im nagłe otworzenie się drzwi. Do pokoju weszły dwie osoby. Ava, a za nią inna kobieta, na widok której Gull zakręciło się w głowie. Poderwała się i z szeroko otwartymi oczami wykrztusiła:

- Ylva?!

Gull nie mogła w to uwierzyć. Chciała podbiec do siostry, ale uświadomiła sobie, że nie jest w stanie tego zrobić. Nogi miała jak z ołowiu, a serce łomotało w jej piersi. Dookoła zapadła cisza. Zaschło jej w gardle.

- To naprawdę ty? - wychrypiała Gull. Ylva, której wzrok był do tej pory wbity w ziemie, podniosła głowę. Nie było to jednak jej zwykłe, pełne ciepła spojrzenie. Gull wstrzymała oddech. Coś było nie tak. Jej Ylva nie byłaby tak zimna.

- Może zostawimy was same - wtrąciła Ava - a my w tym czasie zabierzemy Runnę na spacer. Oryan, pomóż mi.

Gull patrzyła, jak Oryan podnosi Runnę, a Ava przykrywa ją kocem. Dziewczynka zdawała się być kompletnie zbita z tropu. Nie wiedziała nic o Ylvie. Za to Prathe wiedział. Stał teraz za drzwiami i wyczekująco tupał nogą. Prawdopodobnie będzie podsłuchiwał. Jak zawsze. Trudno. Na szczęście Gull wróciła zdolność panowania nad własnym ciałem. Przeczesała dłonią włosy. Poczuła, jak pocą jej się dłonie.

Drzwi zatrzasnęły się. Została sama z Ylvą. Siostry wbijały w siebie wzrok, lecz żadna nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Przez otwarte okno wleciał chłodny wiatr, rozdymając ażurowe zasłony. Uniosły się one wysoko, swymi krańcami ocierając o ramię Gull. Przeszedł ją dreszcz. Nie rozumiała, dlaczego tak dziwnie się czuła. Wręcz niezręcznie. Ścisnęła dłonie. Po policzku zaczęły spływać jej łzy.

- Myślałam, że nikt nie wie, że tutaj jestem. Myślałam... Nie mogłam wysłać listu. Chciałam...Ava nie...Nie mogłam - głos Gull trząsł się. - Powiedzieli, że muszę tu zostać. Nie wiem dlaczego... Tak się bałam. Najpierw ten las. Był taki okropny, potem hethe. To tak bolało, a -

- Przestań! - Ylva wyciągnęła przed siebie prawą rękę i wymierzyła na Gull oskarżycielsko palec. - Martwiłam się o ciebie! Nie wracałaś! Myślałam, że nie żyjesz! A ty... a ty! - prychnęła.

Podeszła szybko do Gull i chwyciła ją mocno za ramię.

- Myślałam, że nie żyjesz.

- Ylva, ja... Ja naprawdę nie mogłam się z tobą skontaktować. Przepraszam... - Gull położyła dłonie na ramionach Ylvy. - Jak się tu dostałaś?

Ylva westchnęła i przytuliła siostrę.

- Przyleciałam.

- Przyleciałaś...?

- Tak, na moim hethe.

- Skąd znałaś drogę? Nawet ja nie wiem gdzie dokładnie jesteśmy. - Ylva nie odpowiedziała. Gull podniosła głowę i chwyciła ją za rękę. - Chodź. Usiądź.

Podeszły do łóżka i usiadły na jego skraju. Materac gładko ugiął się pod ich ciężarem. Gull dopiero teraz zobaczyła w jakim stanie znajduje się Ylva. Włosy miała poszarpane, a twarz bladą i zmarzniętą. Jej dłonie były wręcz lodowate w dotyku.
Gull podniosła je do swoich ust i zaczęła dmuchać. Po chwili ciałem Ylvy wstrząsnął dreszcz.

- Może będzie lepiej, jeśli się położysz. Rozgrzejesz się...

- Nie przejmuj się tym, ta kobieta powiedziała, że znajdzie dla mnie pokój.

- Ava jest bardzo miła. Na pewno dostaniesz wszystko czego potrzebujesz - Ylva uśmiechnęła się z trudem. Objęła siostrę i położyła swoją głowę na jej ramieniu.

- Gull, obawiam się, że dla Yngve już nie istniejemy. Zrobiłam coś zakazanego... Zabrałam coś zakazanego... Nie możemy się tam więcej pojawić. To niebezpieczne.

- Ale Ylva! - Gull zerwała się przestraszona. - Przecież, przecież... ach, a co z Imperatorem? On na pewno nam pomoże. Jeśli mu się wytłumaczymy...

- Imperatora nie ma w pałacu. Halvar jest pusty.

- Imperatora nie ma...? Pusty?

- Tak, Gull - Ylva wzięła głęboki oddech. - Nie wiem co teraz zrobimy. Nie wrócimy do Halvaru, nie wrócimy do matki... Ale tutaj też nie możemy zostać. - ściszyła głos - Nie ufam tej kobiecie.

- Mówisz o Avie? - zapytała ze zdziwieniem Gull.

- Och, więc tak brzmi jej imię. Nie wiedziałam... Tak, o niej. Mówisz, że nie pozwalała ci się ze mną skontaktować. Pytałaś dlaczego?

- Tak..., ale zawsze mnie zbywała... - wiatr był coraz silniejszy. Niebo ściemniało.

- Widzisz! Nie podoba mi się to. Gull... - Ylva wstała. Jej nogi lekko się trzęsły. - Musimy stąd odejść. Jak najszybciej. Najlepiej z samego rana. Potrzebuję odpoczynku, ah! - Ylva podskoczyła. Na zewnątrz zaczęła się burza.

- No nie wiem Ylvie...

- Nie zostawię cię samej, Gull. Jestem tu po ciebie. Musimy trzymać się razem. Zdałaś egzamin. Widziałam twojego hethe. Możemy polecieć.

- Dobrze. Choć wolałabym zostać... - Gull zamknęła okno. - Zaraz wrócą z Runną. Ale zanim wyjdziemy powiedz mi co takiego zabrałaś?

Ylva zamknęła oczy i zacisnęła wargi. Powoli, jej drżące dłonie sięgnęły do kieszeni. Wyciągnęły  z niej małe pudełeczko, owinięte w brązowy papier. Gull podeszła do siostry i pomogła jej wyciągnąć zawartość pudełka. Kiedy jej palce dotknęły metalu, przeszył ją dreszcz.

- Ylva, coś ty zrobiła!


***


Jej włosy targał wiatr. Leciała szybko, mknąc pomiędzy piorunami, które rozświetlały jej błękitną suknię. Była już niedaleko, czuła to. Choć naokoło widziała tylko napuchnięte, ciemne chmury, wiedziała, że to tutaj. Jej dłonie pruły powietrze, a pomiędzy palcami szamotała się długa wstęga.

Długo go tolerowała. Zbyt długo. A teraz uciekł. Lecz przed nią nie można się ukryć.

Grzmoty przybierały na sile. Patetyczny. Zniżyła lot, powoli przebijała się przez gęstą warstwę chmur. Po moich ostatnich odwiedzinach powinien nabrać trochę rozwagi. Przed nią rozciągał się las przy Rzece.

Westchnęła. A tak dobrze mu szło.

Szkoda.


***


Hillevi wynurzyła głowę. Była zmęczona. Minął niecały stan odkąd powiadomiła Siostry na Morzu Vanga o zaproszeniu do Dorii. Od tamtego czasu płynęła. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, w końcu była syreną.

Lecz teraz, kiedy razem z Siostrami zbliżały się do granicy Dorii, rozpętała się burza. Syreny nie lubią burzy. Jakkolwiek mrocznymi istotami się zdają, burza pozostaje poza zasięgiem ich przyjemności. Zwłaszcza taka. Deszcz uderzał z ogromną siłą w rozszalałą powierzchnię Oceanu, a pioruny ciskały w wodę nieprzerwanym ciągiem. Huk grzmotów roznosił się echem, a czarne chmury ciągnęły po niebie aż po horyzont.

Zanurkowała. Natychmiast ogarnęło ją uczucie ogłuszenia. Czuła, jak woda unosi się i opada, a ona razem z nią. Hillevi widziała bardzo mało. Ciemność, jaka tam panowała była onieśmielająca. Czerń otchłani wibrowała. Ogon Hillevi napierał na wodę, pchając ją na przekór prądowi. Syreny płynęły jedna za drugą. Królowa Syren Liv była ostatnia.

Hillevi, która płynęła jako pierwsza, musiała być czujna. Jeden zły ruch, jedna zła decyzja, a wszystkie byłby zgubione. Syrenom bowiem nie wolno pływać po całej przestrzeni Oceanu. Od najdawniejszych czasów używały jednego szlaku, który prowadził je do jednego i tego samego miejsca. Gdyby zboczyły spotkałby je okropny los. Bolesny. Nie wgłębiajmy się w to jednak teraz.
Ważne jest to, że Hillevi była zmęczona i bardzo mało widziała, a siła miotanych przez huragan fal spychała ją. Świadomość odpowiedzialności, jaka na niej spoczywała, była zbyt wielka. 

Nagle, Hillevi poczuła jak woda staje się coraz cieplejsza, tak jakby mroźne wody Oceanu mieszały się z wodami jakiejś rzeki. Uradowana spięła mięśnie. Już niedaleko. Z każdym ruchem wpływała w coraz to cieplejszą i słodszą w smaku wodę. Wyciągnęła przed siebie mocno ręce. Po chwili pod opuszkami palców poczuła skałę. Zaczęła przesuwać się wzdłuż jej granicy. Chropowata powierzchnia nagle skończyła się. Hillevi wpłynęła do rzeki, a za nią prawie wszystkie syreny.

Prawie, bo Królowej Syren Liv już między nimi nie było.


***


Orvar wiedział na co się zgadzał. Chciał władzy, chciał sławy. A dzięki temu mógł to wszystko zdobyć. Ale nigdy nie pisał się na narażanie własnego życia. Nie. Robił to co mu kazała. Naprawdę. Robił wszystko. Lub tak uważał. Nosił ten płaszcz, nie pokazywał twarzy, praktycznie się nie odzywał. Był miły, gościnny. Siedział na tym tronie dniami i nocami. Przyjmował delegacje, zażalenia, wszystko. 

Dlatego miał wszystko. Tak jak przed nim setki innych mężczyzn. 

Myślał, że będzie tak żył już zawsze. Lecz nie. Oczywiście, że nie mogło być tak wspaniale. Ukradli TO, a on musiał uciec. Przecież nie mógł zostać w pałacu, nie bez TEGO. Gdyby się o tym dowiedziała, zabiłaby go. A on chciał żyć. To nie jego wina.

Dlatego Orvar siedział teraz skulony w środku jednej z ciasnych jaskiń nad Rzeką. Deszcz siekał mu stopy, które nie mieściły się w środku groty, a grzmoty dudniły mu w uszach. Miał mdłości. Panowała kompletna ciemność. 

Czuł, że była wściekła. 

Otworzył oczy, gdy uderzył przed nim piorun. Z ziemi unosił się strug dymu, a nad dymem, w miejscu uderzenia, unosiła się postać. Jej błękitne szaty falowały, a włosy skręcały się jej aż po biodra. 

Orvar stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu tak się nie bał. 




*****************************

Koniec. Na dzisiaj :)

Następny rozdział prawdopodobnie w niedzielę. 
Tak, właśnie wprowadziłam nową postać. Nie, nie pogubicie się ^^

Zapraszam Was do komentowania ;>




24 maja 2015

Rozdział 11 - Rozdanie -






Witajcie w rozdziale 11

Przepraszam Was, że musieliście tak długo czekać.
Na szczęście już jestem po maturze,
liceum skończyłam (nawet spoko średnia bo 5.0 - sic!) i w końcu mogę pisać! :)

Dziś nie jest szczególnie długo, jednak teraz rozdziały będą pojawiać się szybciej, więc wkrótce poznacie ciąg dalszy ^^

Tak dla lepszego wyobrażenia czasu, bo może się mylić:

- od pierwszego rozdziału, czyli od momentu poznania przez nas Gull, minął rok ziemski (połowa okresu),
- od momentu poznania przez nas Oryana minęło pięć tygodni (pięć stanów),
- od momentu zniknięcia Clarubell minęło cztery tygodnie (cztery stany)
- a Runna przebywa u Avy już od dwóch tygodni (dwóch stanów) ^^

Bez zbędnego przedłużania zapraszam Was do czytania! 



******************************


W czarnych okowach przepaści, znajdowało się rozległe jezioro.

Spomiędzy szklistych skał wyzierał głuchy, tępy mrok. Tafla krystalicznie czystej wody wibrowała. W powietrzu unosił się ostry zapach glonów. Ze smolistych stalaktytów staczały się ospale eozynowe krople wody. Wpadały w harmonijnym rytmie do jeziora, a wilgotne skały roznosiły ich echo. Na środku jeziora, nad wodą, unosiły się leniwie ciężkie, mięsiste owady. Ich puchate skrzydła trzepotały równomiernie, tworząc hipnotyzującą muzykę. Miały świetliste, satynowe oczy, które patrzyły mgliście w mrok.

Na jednej z wielu wysepek spoczywała postać. Jej urywany oddech mieszał ze sobą stężałe powietrze. Była nieprzytomna.Miała mocno zaciśnięte powieki. Jej jedna łapa ślizgała się na granicy pomiędzy wodą jeziora, a mętną przestrzenią nad nim.

Clarubell była sama.

Od czasu do czasu wydawała z siebie ciche warknięcie. Jednak pozostawała w nieświadomości - śniła. Z nozdrzy Clarubell unosił się cienką wstęgą dym. Jej napuchnięty brzuch unosił się i upadał w nierównym rytmie, ocierając się o chropowatą powierzchnię skał, tym samym wypychając smoczycę z dala od bezpiecznego podłoża. Z każdym oddechem cielsko Clarubell zmieniało swoją pozycję. Upadek był nieuchronny. Nagle, pazury prawej łapy zanurzyły się w wodzie z praktycznie niesłyszalny pluskiem.

Wtedy wydarzyło się kilka rzeczy równocześnie. 

Te osowiałe owady, które dopiero co spokojnie dryfowały w powietrzu, nagle, niczym jeden mąż, zwróciły się w kierunku Clarubell. Ich wcześniej zamglone oczy, zabłysnęły teraz szkarłatem. Zatrzepotały groźnie skrzydłami i wysunęły kły, z których ociekała szklista maź. W tym samym momencie Clarubell otworzyła oczy i podskoczyła jak oparzona.

Była zdezorientowana i co tu dużo mówić - przestraszona. Oto do jej świadomości dotarło, że nie wie gdzie się znajduje i jak się w tym miejscu znalazła. Potrząsnęła parę razy łbem i otarła łapą pysk. Prychnęła. Jeden z owadów zaczął lecieć w jej stronę. Wraz z nim, pod wodą, choć tego Clarubell nie wiedziała, zbliżało się coś jeszcze. Z każdym machnięciem skrzydła owada, Clarubell czuła jak jej krew zamarza. Wiedziała, że powinna się ocknąć - przecież jest smokiem! Lecz nie. Skuliła się na tej ciasnej wysepce i wyczekiwała na rozwój wydarzeń. 

Owad zatrzymał się tuż przed jej nosem. Okazał się znacznie większy niż Clarubell oczekiwała. Był prawie tak duży jak ona sama. I wisiał w powietrzu, przed nią.

Spojrzał w dół. Kiedy Clarubell uczyniła to samo, podskoczyła ponownie. W myślach od razu zganiła się za takie amatorstwo.

O brzeg wysepki opierała się kobieta. Zamiast włosów, jej głowa pokryta była kobaltowymi łuskami. Miała bladą, wręcz białą cerę i jasne, błękitne, przeszywające oczy. Od pasa w dół zanurzona była w jeziorze. Pod jego powierzchnią majaczył długi, syreni ogon, zakończony ostrą płetwą.

Clarubell postanowiła, że już zbyt długo pozostawała w niewiedzy.

- Gdzie ja jestem? - zapytała z wymuszoną wyniosłością, obserwując przy tym, jak zmienia się mimika kobiety.

- Jesteś w jaskini. - odparła z drwiącym uśmieszkiem syrena - Myślałam, że poczujesz się tutaj jak w domu. W końcu jest ciemno i brudno. Czyż nie tak żyją smoki? W odludnych miejscach?

Syrena odsłoniła w uśmiechu swoje olśniewająco białe zęby i odepchnęła się od skały. Wślizgnęła prawą dłoń pod wodę, a lewą przejechała delikatnie po jej powierzchni. 

Clarubell oburzyła się. 

- Nie będę rozmawiała z tak bezczelną istotą. Żądam wyjaśnień, lecz wpierw chcę się stąd wydostać. Nie widzę powodu, dla którego miałabym dalej przebywać w tym, w tym... ach, w tym obskurnym miejscu.  - prychnęła.

- Ależ oczywiście, już rozumiem. Wasza Wysokość przyzwyczajona jest do innych standardów. Cóż, szkoda... Jednak nie mogę ci pomóc. Miło mi się rozmawiało. Żegnaj. -  posłała smoczycy kolejny, sztuczny uśmiech i pomachała jej. Clarubell warknęła. 

W momencie, kiedy syrena opuszczała dłoń i zaczęła się odwracać, Clarubell wypuściła z siebie strugę ognia. Żar smagnął syrenę w bok. Wrzasnęła i wskoczyła pod wodę. Wynurzyła się dopiero na środku jeziora,  głową ocierając o włochate odnóża owadów.

- Stąd nie da się uciec! - krzyknęła - Możesz próbować. Pamiętaj tylko, że te stworzenia - tu wskazała nonszalancko w górę  - już dawno niczego nie jadły. A musisz wiedzieć, jeśli twoja zacna głowa na to nie wpadła, iż są to Othryh... Miłego dnia.

I znów zniknęła pod powierzchnią. Clarubell wbiła pazury w kamień. Wiedziała czym są Othryh. I nie miała zamiaru zostać pożarta żywcem. Dlatego przesunęła się na sam środek wysepki i położyła się. Może ta irytująca syrena wróci. 

Teraz musi czekać. 

***


Oryan i Gull siedzieli po obydwu stronach łóżka Runny. Dziewczynka nie mogła jeszcze wstawać. Okazało się, że jej zmęczone i okaleczone ciało wymagało większej dawki leczenia. Leżała wiec całymi dniami i nocami. Parę razy w ciągu dnia przychodził do niej Prathe. Przynosił jej posiłki. Rozmawiał z nią. Opowiadał sprośne żarciki (oczywiście takie, na jakie uszy dziecka były przygotowane). Jednak zawsze miał dużo pracy, dlatego kiedy Runna tylko zjadła, zabierał od niej naczynia i znikał. Wtedy zastępowała go Gull z Oryanem. 

Runna bardzo ich polubiła. Nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół, więc wesoła rozmowa z tą dwójką, była dla niej prawdziwą kopalnią skarbów. Czasem Gull stwierdzała, że dosyć już bycia w jednym miejscu. Wtedy Oryan podnosił Runnę i zanosił ją do ogrodu. Ava przygotowała tam dla niej puchaty szezlong, którego materiał delikatnie muskał obolałe ciało Runny. 

Dla kogoś, kto przeżył tak wiele jak to dziecko, dom Avy i Pernilla był niczym sen. Runna miała wrażenie, że śni. Codziennie rano budził ją świeży zapach róż, który przemykał do jej pokoju przez otwarte okno. A wieczorem usypiał ją śpiew Gull, która śpiewała dla niej kołysanki.

Można powiedzieć, że Gull i Runna stały się nierozłączne. Spędzały ze sobą prawie każdą chwilę. Szczególnie na początku pobytu Runny w Dorii. Wtedy, gdy Oryan, nieświadomy tego, iż Ava ma męża, marzył o niej na jawie, Gull nie chciała spędzać czasu w jego towarzystwie. Nie chciała go także uświadamiać. Dlatego zaczęła przychodzić częściej do Runny. 

Olśnienie spłynęło na Oryana trzy dni po wybudzeniu się Runny. Przechodził on właśnie obok drzwi jednej z komnat Avy. Zwolnił kroku, ponieważ zdawało mu się, że usłyszał jakieś dziwne dźwięki. Podszedł bliżej do drzwi. Wewnątrz, sądząc po głosach znajdowały się dwie osoby. Jedną z nich była Ava, drugiego, męskiego głosu, Oryan nie znał. W każdym razie ton tego głosu zdawał mu się zdenerwowany. Potem usłyszał brzdęk i syk bólu. Wpadł z impetem do pokoju. 

Na środku leżała rozbita waza. Obok niej leżała Ava, a na niej jakiś mężczyzna. Był rozebrany od pasa w górę. Obydwoje w jednej chwili spojrzeli na Oryana i zaraz potem wybuchnęli śmiechem. 

- Mówiłam ci, że jeśli będziesz się szarpał to pociągnę mocniej. 

- Nie sądziłem, że pociągniesz tak mocno... - odparł Pernill i podpierając się łokciami podniósł się.

- Już dawno tego nie robiłam, przepraszam kochany, ale przyznasz, że sam też mogłeś się postarać. - Ava również się podniosła, chwytając wyciągniętą dłoń męża. 

Spojrzała ponownie na Oryana. 

- Czemu tu jesteś?

- Ja... Słyszałem głosy... Ja...

- No już dobrze, dobrze. Wyjdź bo zaraz podadzą kolację.

Wzrok Oryana zwrócił się w kierunku drzwi. 

- Albo nie, zaczekaj, właściwie to możesz mi pomóc. Pernill odwróć się. 

Oryan podszedł do nich niepewnie.

- Zobacz, ten mój mąż wcale o siebie nie dba. Mówiłam mu, żeby używał kolczugi, ale uparł się. A teraz tylko spójrz... - i wskazała dłonią na plecy Pernilla. Oryan wzdrygnął się. Nad lewą łopatką, wbity był ostry kawałek drewna. Z rany sączyła się krew, a naokoło szemrało mnóstwo małych drzazg. 

- Przytrzymaj mi tą butelkę. - podała Oryanowi buteleczkę z alkoholem - Kiedy wyciągnę to coś, chluśniesz tym po ranie.

- Nawet tego nie próbuj! - syknął Pernill - Chcesz żebym skonał na miejscu?!

- Już cicho, żartowałam.

*

Od tamtej pory Oryan przestał marzyć o Avie i zaczął spędzać czas z Gull i Runną. 

Tak też teraz, w ten piękny, deszczowy dzień, siedział razem z nimi i słuchał opowiadań Gull. Runna co jakiś czas podnosiła do ust cukierka, a Prathe, który niedawno wcisnął się do pokoju, wyciągnął nogi na białym futrze, leżącym na podłodze.

Pewnie trwali by tak dalej, gdyby nie przerwało im nagłe otworzenie się drzwi. Do pokoju weszły dwie osoby. Ava, a za nią inna kobieta, na widok której Gull zakręciło się w głowie. Poderwała się i z szeroko otwartymi oczami wykrztusiła:

- Ylva?!




************************


I tak oto koniec na dzisiaj ;)
 Mam nadzieje, że choć trochę zaspokoiłam Wasz apetyt^^

Następny rozdział nie wiem kiedy, ale na pewno w bardzo bliskim czasie. 
Za wszystkie błędy przepraszam, ale nie zdążyłam porządnie przeglądnąć. 

Wbrew pozorom to było ponad cztery strony (wiem, nie widać) :>

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do komentowania! 



7 marca 2015

- OGŁOSZENIE -






Muszę Was wszystkich bardzo przeprosić, ale nie jestem w stanie na razie dodać nowego rozdziału :(
Jest mi z tego powodu ogromnie przykro i jestem za to na siebie zła. Jednak natłok pracy przed maturą mnie przygniótł i nie dam rady teraz prowadzić bloga.

Nie bójcie się jednak! 

Nie mam zamiaru niczego zawieszać.

Jeśli będę miała chwilkę pomiędzy nauką, to bardzo chętnie skupie się na nowym rozdziale. Będę też zaglądać na Wasze blogi :) Od razu przepraszam jeśli nie skomentuje - jednak na pewno czytam :>

Może się też zdarzyć, że do maja nie dodam niczego nowego. Za to po maturze, kiedy odetchnę, postaram się Wam to wynagrodzić :)

Przepraszam Was raz jeszcze, ale czasem trzeba tak wybrać, zwłaszcza, że to niewielki okres czasu ^^

Pozdrawiam Was bardzo gorąco, ściskam i mam nadzieje, że nie będziecie się gniewać :)

Wasza Błękitna




11 stycznia 2015

Rozdział 10 - Quenby -



Witam Was, witam!

Chciałam Wam bardzo podziękować, za tak miłe życzenia! 

W dzisiejszym rozdziale, nieco więcej,tajemnic (no to jest oczywiste) i zagadek. 
Wyjaśni się też parę drobnych rzeczy. Od tej pory nic już nie będzie spokojne.
 Mam tylko nadzieje, że moje sceny nie są zbyt brutalne, staram się jak mogę, aby zachowywały nutkę poetyckości, więc może nie będzie tak źle :) Dzisiaj nieco krócej. 

Pamiętajcie, aby czytać wszystko bardzo dokładnie. U mnie nawet najmniejsze szczegóły, które czytając często się opuszcza, mają ogromne znaczenie.Zwłaszcza w kolejnych rozdziałach się o tym przekonacie. Dlatego radzę, aby jeśli ktoś nie pamięta co się działo wcześniej, powinien wrócić i przeczytać dany rozdział raz jeszcze :>

Rozdział nie poprawiony. 

A teraz bardzo serdecznie zapraszam Was do czytania ^^





**********************************



Dla Ylvy był to trudny czas. Ciągłe zamartwianie się o Gull, treningi i pretensje ze strony Vivecki. Powoli zaczynały puszczać jej nerwy. Była rozdrażniona. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Gull nie było już dokładnie pięć długich stanów. Każdy dzień stawał się nie do wytrzymania. Z godziny na godzinę, Ylva czuła, jak wzrasta w niej uczucie paniki. Bała się, tak bardzo się bała.

Wszystkie próby kontaktu z Gull spełzły na niczym. Na nic zdały się wyprawy grup Yngve do lasu. Poszukiwania trwały ponad  dwa stany, aż w końcu Vivecka zarządziła ich zakończenie. Yngve współczuli jej. Jednak co mogli zrobić? 

Ylva myślała nawet aby udać się do Imperatora. Mieszkali przecież obok siebie. Może on mógłby jej pomóc. Niestety nie została do niego dopuszczona. Na początku czuła się z tego powodu urażona. Przecież wcześniej, nie miał nic przeciwko odwiedzinom Yngve, wręcz przeciwnie, zawsze przyjmował każdego. Lecz dopiero po pewnym czasie okazało się, że Imperator opuścił Halvar. 

Ta wiadomość wstrząsnęła całym pałacem, bowiem od bardzo długiego czasu Imperator pozostawał wierny swej stolicy. Wcześniej natomiast, gdy wyjeżdżał, wiedzieli o tym wszyscy. Teraz jednak zniknął cicho, nie informując o tym nikogo. Dla Ylvy był to dodatkowy cios. Wiedziała, że była to jedyna osoba, która mogłaby jej pomóc odnaleźć Gull. Dlatego na pewien czas pogrążyła się w rozpaczy.

Poprawa samopoczucia nadeszła do niej z niecodzienną wiadomością. Oto parę godzin temu dostała list. Nadawca był nieznany dla Ylvy, ale najwyraźniej znał i ją i Gull. W liście zapisana była godzina i miejsce spotkania. Napisano w nim, że znane jest miejsce przebywania Gull. Jej siostra nie potrzebowała więcej. Można powiedzieć, że była zdesperowana. W żadnym innym wypadku, nie zrobiłaby tego, co zrobić zamierzała. Było to sprzeczne ze wszystkimi zasadami obowiązującymi Yngve. Choć motyw jej działań będzie zrozumiały, z pewnością zostanie posądzona o zdradę. Jej imię zostanie wykreślone z zastępów Yngve, a ona sama skazana na, w najlepszym wypadku, ciężkie prace do końca swego życia.

 Jednak w tym momencie nie dbała o to. Szła prosto, przed siebie, z wyraźną determinacją w oczach. Przemierzając korytarze pałacu, stawiała ciche kroki, co chwilę przysuwając się bliżej ściany. Nagle zza jednego z filarów wyłoniła się postać. Na jej ramionach zarzucona była gruba, czarna peleryna. Twarz zakrywał obszerny kaptur. Ylva zatrzymała się. Przez myśl przemknęło jej, że to jakaś pułapka. Ale dlaczego niby ktoś miałby chcieć ją schwytać? Pomyślała, że to absurd i podeszła bliżej. 

Postać wyciągnęła do niej ubraną w rękawiczkę dłoń. Pomiędzy jej palcami widniał mały skrawek papieru.  Wahając się, Ylva wzięła go i zaczęła czytać.

"Wybacz, że się do ciebie nie odezwę. Nie mogę mówić. Będziemy porozumiewać się w ten sposób. Mam nadzieję, że nie sprawi ci to problemu. Wiem gdzie jest twoja siostra. Na razie nie musisz się o nią obawiać, jednakże będziesz jej potrzebna. Dlatego ważne jest, abyś teraz poszła ze mną. Liczę, iż jesteś spakowana. Możesz nazywać mnie Quenby."

Ylva stwierdziła, że to jakiś żart. Nie dość, że nie wiem kto to jest, to jeszcze nie może z nim porozmawiać! Podniosła oczy i wpatrzyła się w postać. Nie ma przecież wyjścia. To jedyne rozwiązanie. Musi się na nie zgodzić. 

Postać jakby znając jej decyzję, ukłoniła się lekko i wykonując gest dłonią, który zapewne oznaczał 'za mną', wyskoczyła przez okno w noc. Ylva, nie wiele myśląc zrobiła to samo. Nie bała się upadku, ponieważ, gdy tylko jej nogi straciły oparcie podłoża, pod nią, jakby z znikąd wyłonił się jej hethe. Dosiadła go w locie i spojrzała za siebie. Nikt niczego nie usłyszał. Dobrze. Ważne, że nikt nie będzie wiedział gdzie się podziała. I, co ważniejsze, co ze sobą zabrała. 

Zakapturzona postać pojawiła się po jej prawej stronie, ale ona nie dosiadała żadnego ptaka. Kiedy Ylva przyjrzała się jej bliżej, spostrzegła, iż postać leci sama. Jej szaty wirowały wokół niej jak szalone, rwane przez ostry wiatr. Kaptur ściskała mocno dłońmi, jakby w obawie przed zerwaniem. Nie można zaprzeczyć, że wprawiło to Ylvę w spore zdziwienie. Patrzyła oniemiała, jak Quenby skręca i wzlatuje wyżej ponad chmury. Ylva podążyła za nią. Hethe miał kłopot z dotrzymaniem tempa. Dawno już z nim nie trenowała i wiedziała, że się rozleniwił. Nie mogła jednak teraz zwolnić. Pochyliła się nieznacznie w stronę ucha ptaka i zaczęła szeptać swoje prośby. Bo tego nie wiecie jeszcze o hethe. Im nigdy się nie rozkazuję, zawsze prosi. W innym wypadku, w nawet najgłębszej więzi może dojść do rozłamu, a tego Ylva z pewnością teraz nie chciała,

Ptak posłuchał i począł energiczniej machać skrzydłami. Nastroszył pióra i podkulił nogi, dając Ylvie możliwość oparcia na nich swych własnych. Zahaczyła więc nogi pomiędzy cielskiem hethe i mocniej ścisnęła go za szyję. Poczuła jak cała krew spływa z jej czoła i w następnej chwili pruła w idealnym pionie w górę. Łzy zaczęły napływać do jej oczu. Zacisnęła powieki, a kiedy je otworzyła, zobaczyła przed sobą Quenby. W porządku, pomyślała,  teraz pozostaje mi tylko liczyć na uczciwość tej istoty. Uśmiechnęła się do siebie. Może jednak nie wszytko stracone.



***

Pernill przechadzał się właśnie po swoim ogrodzie. Nie przeszkadzało mu to, że jest środek nocy. W nikłej poświacie księżyca, rozświetlającej bujne rośliny, znajdywał coś w rodzaju ukojenia. Wolnym krokiem zbliżył się do stojącej przy grubym pniu, ławce. Usiadł na niej i wciągnął głęboko powietrze. Do jego nosa napłynął świeży zapach bzu. Uwielbiał go.

Przymknął powieki. W myślach przeleciały przed nim obrazy, z którymi wiązał się ten zapach. Nie wszystkie były istotne, ot, po prostu codzienne życie. Jeden z nich zamajaczył na dłużej. Pamiętał ten dzień bardzo dobrze. Było to dokładnie dwadzieścia pedów temu. Pamiętał, jak wraz z matką wyszedł na targ. Był wtedy małym chłopcem, nie wiele wiedział o świecie. Zachwycał się tym, jak chmury płyną po niebie. Wyobrażał sobie, że lecą gdzieś na koniec świata. Bardzo chciał poznać to miejsce. Fascynowało go. Rozmyślał nad nim całymi dniami, często zaniedbując swoje obowiązki. Był tylko małym chłopcem.

Jednak tego dnia, gdy poczuł słodki zapach bzu, zrozumiał, że życie nie jest bajką. Trzymał matkę za rękę. Podskakiwał, kiedy przed jego oczami rozegrała się okrutna scena. Na środku targu stała stara żebraczka. Nad nią górował jeden z tamtejszych rabusiów. Kobieta skuliła się i błagała go, aby darował jej życie. Rabuś się tym nie przejmował. Podniósł dłoń, w której trzymał ostry kamień i uderzył kobietę nim w twarz. Biedaczka zaczęła krzyczeć i wołać o pomoc. Pernill dobrze ją znał. Choć inni uważali ją za nędzną istotę, on, wraz z kilkoma swymi kolegami, przychodził czasem do niej, aby posłuchać opowiadań.

Polubił ją. Jednak, kiedy tak stał i patrzył, jak rabuś ciska w nią kamieniem, a z jej policzka sączy się burgundowa krew, nie wiedział co zrobić. Po prostu patrzył. Ona wołała, a on sparaliżowany, patrzył. Pamiętał, jak potem długo obwiniał się za jej śmierć. Myślał, że mógł ją uratować. Dopiero po pewnym czasie dotarło do niego, że nie tylko on się temu przyglądał. Przecież targ był tłoczny. Nikt się nie ruszył by pomóc kobiecie. Nikt. Pernill próbował dowiedzieć się co było powodem agresji rabusia. Chodziło o jakieś parę ehtów, które żebraczka znalazła na ulicy, a które on uznał za swoje. Łatwy interes. Szybki.

Od tamtego dnia zapach bzu pojawiał się w życiu Pernilla już w bardziej optymistycznym wydaniu. Jednym z takich wydarzeń było spotkanie jego obecnej, jedynej żony. Śmieszne to, jak losy mogą się niespodziewanie ze sobą spleść. Krążył wtedy nad brzegiem rzeki i próbował wymyślić, jak wykonać następne, niebywale ciężkie zlecenie, kiedy ją zobaczył. Pochylona nad wodą, prała w niej ubrania. Raz za razem wyciągając ociekające szaty i zamaczając je z powrotem.  Była wyraźnie zmęczona. Pot spływał po jej czole, a kolana uginały się i prostowały z widoczną trudnością. Podszedł do niej i zaczął studiować jej twarz. Była to najpiękniejsza kobieta, jaką widział w całym swoim życiu. Miała bladą, niemalże porcelanową cerę i kontrastujące z nią błękitne oczy. 

Pernill zamrugał kilka razy, aby upewnić się, że nie śni. Pamiętał, jak niezgrabnie do niej zagadnął. Nigdy wcześniej tak się nie denerwował. Ona natomiast, jakby wyczuwając jego wahanie, uśmiechnęła się szeroko i przedstawiła.

Spotykali się często, rozmawiali, jeździli konno. Aż w końcu, Pernill, choć sam nie wiedział, jak do tego doszło, oświadczył się jej. Wtedy czuł zapach bzu bardzo wyraźnie. Tak samo, jak w tej chwili. 

Poczuł drobne łaskotanie na szyi i ciepły oddech swojej żony. 

- Znów ode mnie uciekłeś. - Powiedziała z udawanym smutkiem. - Myślałam, że dzisiaj położymy się razem. Nie widzieliśmy się tak długo.

- Wiem, wybacz mi, kochana, ale musiałem pomyśleć. Czuję, że dzieje się coś dziwnego. Na pewno pamiętasz, jak mówiłem ci o kradzieży mojego dzieła. 

- Mówisz o tym kryształowym łożu smoka? 

- Tak, dokładnie o tym. Nadal pozostaje dla mnie zagadką to, w jaki sposób komuś udało się wynieść coś takiego i to sprzed nosa smoka! Ale to nie wszystko. Clarubell, bo tak się nazywa ten smok, również zniknęła. - Spojrzał na żonę, która teraz siedziała obok niego.

- Jak to, zniknęła?

- Mieszkańcy Dunn słyszeli jej ryk, a potem widzieli, jak odlatuje. Było to jakieś cztery stany temu. Od tamtej pory nie wróciła. - Pernill spuścił wzrok z żony i ścisnął dłonie.

- Aż tak przejmujesz się jakimś smokiem? Błagam, czy naprawdę nie masz nic lepszego do roboty?

- Zrozum, że to jest bardzo nietypowe.

- Och, oczywiście, że jest, ale to nie twoja sprawa. Ty tylko wykonałeś swoją pracę. Nie odpowiadasz za to, co się z nią później działo. - Przykryła jego ściśnięte pięści swoimi drobnymi dłońmi i uśmiechnęła się. - Poza tym, teraz gdy mamy tylu gości, musisz się zachowywać. A nie wędrować w środku nocy po ogrodzie. Jeszcze kogoś przestraszysz. 

- Dobrze, już dobrze. Ale powiem ci jedno, nigdy nie lekceważ smoków, a tym bardziej kogoś, kto porywa się na złapanie jednego z nich. Pamiętaj o tym, Ava.





*************************************


Najmocniej przepraszam Was za długość tego rozdziału, ale musiałam uciąć w tym momencie :)
Wybaczcie mi, proszę ^^
Możliwe, że niedługo pojawi się kolejny rozdział, bo mam duże przypływy weny.



Zapraszam Was do komentowania :)




4 stycznia 2015

Pierwsze urodziny Rod!





URODZINKI!


Witam Was wszystkich w ten specjalny dzień! 


Otóż dzisiaj (a dokładnie wczoraj) mija równy rok od dodania tutaj Prologu! Nie wiem kiedy ten czas tak szybko zleciał. 

Pragnę Wam podziękować za to, że tak wiernie czytacie moje opowiadanie! :) Jestem naprawdę zadziwiona tym, że to co piszę podoba się innym :> Niezwykłe uczucie. 

Tak oto, po roku swej działalności, Rod ma 25 obserwatorów (w tym paru anonimowych - pokażcie się! Tak bardzo chciałabym Was poznać), praaaaawie 5000 wyświetleń i ponad 200 komentarzy! 

Dziękuję Wam za każde wejście, za wszystkie miłe słowa. Pomimo tego, że tak rzadko dodaje nowe rozdziały, Wy cały czas jesteście i mnie wspieracie :) Dziękuję ^^

Ten rok będzie cięższy od poprzedniego, ale będę starała się Was nie zawodzić. Dlatego następny rozdział powinien pojawić się w przeciągu tygodnia ;)

Mam nadzieje, że dalej będziecie ze mną i będziemy mogli wspólnie zanurzać się w krainę wyobraźni ^^

Pozdrawiam Was baaaardzo serdecznie, ściskam i całuję z łezką w oku! 



Jesteście wspaniałymi czytelnikami! Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję :)



Błękitna