28 września 2014

Rozdział 6 - Błędy -




Wróciłam!
Znów zaczynam przeprosinami. Życie w roku szkolnym jest na prawdę ciężkie, a ja mądra pakuje się w wiele dodatkowych zajęć i później sobie uświadamiam, że chyba nie ogarniam ;)

Poprzednie rozdziały zostały poprawione przez suvkę. Dziękuję Ci bardzo! Wiem, że wiele ze mną wycierpiałaś ;>
Ten jest jeszcze świeży, ale za niedługo też zostanie poddany jej czujnemu oku^^

Dzisiaj niestety odrobinę krócej niż zazwyczaj, ale tak mi jakoś pasowało uciąć w tym momencie.

Poza tym chciałabym Wam wszystkim podziękować za komentarze. Z każdym nowym moje serce unosi się coraz wyżej. Jesteście wspaniali! 

No i oczywiście ponad trzy tysiące wejść! Niewiarygodne ;)

Chciałabym jeszcze powiedzieć, że choć będę się starała dodawać rozdziały przynajmniej raz w miesiącu, będzie to trudne. Nie mam innej opcji ;( 
Wybaczcie. 

A teraz zapraszam do czytania ;)

Rozdział dedykuję suvce. 



************************************


Martwiła się o nią. Gull nie dawała znaku życia już od ponad jednego stanu. Owszem, zdarzało się, że w czasie egzaminu ktoś zasłabł, czy też się zgubił, ale zawsze wracał nie później, jak po czterech dniach, a od jej zniknięcia minęło już dziesięć.

Ylva odchodziła od zmysłów. Co jeśli stało się coś złego? Przecież nikt nic nie zrobi. Takie są procedury. Gull musi wrócić sama. Cóż, jeśli wróci. Najgorsze w tym było to, że ona sama ją do tego namówiła! Gdyby nie jej głupia chęć zaimponowania Imperatorowi, Gull siedziałaby sobie teraz w domu, razem z matką i popijała herbatkę. Ale nie, ona taka odpowiedzialna kobieta, musiała wymyślić coś tak bzdurnego. Wysyłać własną siostrę - dziecko właściwie -  na spotkanie ze śmiercią. A jeśli nie śmiercią, to na pewno trwałym okaleczeniem...

Wstała i podeszła do okna. Kiedy to ona podchodziła do egzaminu była dobrze przygotowana. Ćwiczyła dniami i nocami, a każde potknięcie ją hartowało. Gdy stanęła przed lasem nie czuła lęku. Może tylko drobne mrowienie w okolicach żołądka. Nazywała to podekscytowaniem.

Jednak zadanie wykonała w sposób iście podręcznikowy. Dotarła na polanę, odnalazła hethe i wróciła do Viveci. Zdała śpiewająco.

- Tak. -Zaśmiała się - Śpiewająco... Ach, gdzie ty jesteś, Gull?

Już nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Nic jej nie wychodziło. Na niczym nie mogła się skupić. W myślach modliła się, aby jej siostra już wróciła. Ylva nie mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Czasem zastanawiała się czy dobrze zrobiła podejmując się tej pracy. Całkowicie ją ograniczała. Ciągłe treningi, sztywno nakreślone zasady. Zero uczuć. Tylko praca. Powoli zaczynała się już w tym gubić. No i wciągnęła w to Gull.

Westchnęła i odeszła od okna. Podciągnęła do góry koszulę nocną i rzuciła ją na podłogę. Poprzedni dzień był okropny. Dzięki przyjaznej Vivece zdobyła niesamowicie nieprzyjazne rany. Na całym ciele. Właściwie powinna się do nich przyzwyczaić, ale... Spojrzała w swoje odbicie w lustrze. Wzdłuż jej prawego boku ciągnęła się gruba krecha, niezbyt wyschniętej krwi. W nocy rana musiała się otworzyć. Rzuciła okiem na pościel - oczywiście, że tak.

Podeszła do toaletki i chwyciła świeżą gazę. Który to już raz przemywa sobie sama rany? Nie chciała liczyć. Odkręciła kurek i zamoczyła materiał.

Podniosła wzrok i zobaczyła samą siebie. Znów. Ten widok męczył ją od dłuższego czasu. Podkrążone oczy. Smutne, zmęczone oczy. Spierzchnięte usta. Sina cera. Była swoim cieniem. W niczym nie przypominała tej pełnej energii Ylvy sprzed jednego pedu. Stała się wrakiem. Wrakiem, który automatycznie machał mieczem i powtarzał utarte formułki.

Chciała odpocząć.

Jednak teraz ważniejsza była Gull. Ylva od zawsze wiedziała, że to jej siostra ma większy talent. Na początku bardzo jej zazdrościła, jednak z czasem zazdrość przerodziła się w podziw. W troskę. Ylva zaczęła się nią opiekować. Chciała dla niej jak najlepiej. Dlatego, kiedy tylko dowiedziała się o tym, że Imperator może ją przyjąć była uradowana. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż był to błąd. Wielki błąd. Kochała Gull i nic nie mogło tego zmienić, ale była na nią zła. Za to jak się zachowywała.

Za to, że nie potrafiła się przystosować.

Gull opowiadała jej o dręczących ją snach. Tutaj to było normalne. Każdy z czymś się mierzył. Taki był urok tego miejsca. Wyzwania. Trudności i umiejętność radzenia sobie z nimi. Niektórych to przerastało. I właśnie do takich osób należała jej siostra.

Była słaba.
Po prostu.

Ylva odsunęła zużytą gazę od rany. Założyła opatrunek i ubrała strój do treningu. Dzisiaj zaczynała w pierwszej drużynie. Przynajmniej to było pocieszające. Przy odrobinie szczęścia będzie mogła zobaczyć główną bramę i obserwować czy się nie otwiera. Bo trzeba wiedzieć, że główna brama siedziby Yngve, otwierała się bardzo rzadko. Jeśli tym razem by się poruszyła to tylko wpuszczając do środka Gull.

Z tą myślą Ylva wyszła ze swojego pokoju i ruszyła w kierunku jadalni. Nagle stanęła na czymś śliskim. Spojrzała pod nogi. Woda. Wspaniale, tego jej było trzeba. Przemoczone buty i wściekłą Vivecę. Bo jedno z drugim się łączyło i Ylvie wcale się to nie podobało.

Zapowiadał się ciężki dzień.



***


Znajdowała się już praktycznie na linii przecięcia granicy ćwiartki zachodniej z południową. Leciała ponad najniższymi chmurami, tworząc na ziemi ogromny cień. Jej czujne oko wychwytywało każdy ruch, a jej uszy każdy szmer. Smoki bowiem słyszą wiele. Nawet wtedy gdy lecą.

Co w tym dziwnego? Otóż zwykły człek nie posiada umiejętności słyszenia kicania zająca z odległości siedmiu et. Smok tak. I słyszy to nawet przy akompaniamencie furkania skrzydeł. Zadziwiające stworzenie.

Clarubell był zmęczona. Od momentu, kiedy odkryła, że jej największy skarb został skradziony, nie zatrzymała się ani na chwilę,  Leciała i leciała, kiwając tylko łbem i parskając z irytacją. I tak od prawie całego stanu.

Gdy wyszła wtedy ze swej jaskini, zauważyła coś, na co wcześniej nie zwracała uwagi. Na jednym z czterech, okalających wejście do groty, topazie, była rysa. Dość spora rysa. Zaczynała się od jego wewnętrznej strony, ciągnąc się przez całą jego szerokość aż do końca. Topaz ten ułożony był po lewej  stronie wejścia, co oznaczałoby, że domniemany złodziej udał się na wschód.

Clarubell nie rozmyślała nad tym więcej. Nie miała zamiaru tak tego zostawić. Oto nie dość, że została okradziona, to jeszcze inna jej własność została zhańbiona. Bo trzeba wiedzieć, że smoki nie uznają wadliwych przedmiotów. Dla nich wszystko musi być perfekcyjne. Doskonałe. I, rzecz jasna, tylko ich. Clarubell nie odstawała w szeregu. Można nawet powiedzieć, że z pietyzmem pielęgnowała w sobie dziedzictwo przodków.

Dlatego też, rozprostowała skrzydła, zamiotła prawą łapą o ziemię i z rozpędem uderzyła w uszkodzony kamień. Kipiała z wściekłości. Strzyknęła uszami i z miejsca wzbiła się w powietrze. Pruła przestrzeń, wznosząc się coraz to wyżej i wyżej, aż w końcu przestała machać skrzydłami i zawisła. Tak po prostu.

Błądziła wzrokiem po górach jakie formowały pod nią chmury i wybrała jedną z największych. Upadła na nią i z cichym warknięciem rozdarła jej kawałek. Zadowolona, rozłożyła się na chmurze i wsadziła swój łeb w powyższy otwór. Z tej wysokości widziała praktycznie całą panoramę tej części zachodniej ćwiartki, której nie odgradzały góry. Skręciła szyją odrobinę w lewo i skupiła się na znalezieniu skrawka rzeki Dore. Gdyby udało jej się to zrobić, wiedziałaby w którą stronę ma zmierzać.

Nie wydawało jej się, aby złodziej zawędrował daleko. Zakładając, że wkradł się do JEJ jaskini rano, zaraz gdy ją opuściła i, że JEJ diament był dość sporych rozmiarów, mógł przejść jakieś dziesięć et. Nie więcej. Niestety nie miała racji. Zagwozdką pozostawał jednak nadal fakt, jak ten złodziej go wyniósł.

Clarubell w końcu dojrzała kawałek rzeki Dore co przerwało na chwilę jej rozmyślenia. Podniosła jedno skrzydło i machnięciem zmieniła kierunek lotu chmury. To było możliwe tak bardzo, jak wyniesienie ogromnego diamentu z jaskini smoka. Czyli, jak widać udało jej się to na prawdę.


Szybowała na chmurze przez większość pierwszego dnia swojego pościgu. Stwierdziła, że taka forma poszukiwań jest o wiele wydajniejsza. Myślała tak do czasu, aż zaczęła przysypiać, bo musicie przyznać - kto nie chciałby zasnąć na chmurze, niesiony delikatnym powiewem wiatru, grzany intensywnym blaskiem słońca. Tylko wyjątki. A ona do nich nie należała. Więc gdy tylko opadły jej powieki, a łapy zaczęły dziwnie ciążyć, leniwie uniosła skrzydła i od tamtej pory leciała o własnych siłach.

Teraz własnie te siły zaczęły opadać. Na całe szczęście była niecą etę od rzeki Dore. W końcu będzie mogła odpocząć. Jej frustracja sięgała zenitu. Szukała już tyle czasu, ale nigdzie nie było nawet najmniejszego śladu. Nic. Zaczęła tracić nadzieje.

Wylądowała ciężko w wodzie i zaczęła łapczywie pić. Zajęła się tym tak bardzo, że przestała zwracać uwagę na otoczenie. I to był jej pierwszy ogromny błąd.

***

Drzwi zatrzasnęły się za nią zbyt szybko. Nie chciała tak wyjść, ale nie panowała nad sobą.

Jak mogli... 

Jak mogli podjąć tak ważną decyzję bez jej zgody... Bez wcześniejszego pytania?

Niegodziwi.  Wdech, wydech.

Nie mięli prawa. Nie mięli najmniejszego prawa!

Wdech, wydech. 

Ściągnęła z palca złoty pierścień i rzuciła nim w najbliższe lustro.

Wdech, wydech. 

Nie da sobą tak pomiatać! Tyle czasu, tyle przygotowań!

Wdech, wydech. 

Zacisnęła dłonie w pięści i podniosła je do twarzy. Powoli z ich wnętrza zaczęło wydobywać się wątłe światło. Szybko jednak zaczęło nabierać na objętości. Po chwili jego moc zaczęła rozwierać uścisk jej dłoni. Natychmiast opuściła ręce, a światło przeszło na całe jej ciało, rozświetlając przygaszony pokój, przebijając się poprzez grube mury, mknąc ku niebu.


Jak mogli... 





*****************************


To by było wszystko  na dziś. Następny rozdział w połowie października (opcjonalnie).
Mam nadzieję, że się Wam podobało.

Zapraszam do komentowania ^^