25 sierpnia 2014

Rozdział 5 - Szczyt -





Witajcie!

Od razu uprzedzam, że rozdział nie jest poprawiony. Czytałam go wiele razy, ale i tak nie mogę zaręczać, że nie znajdziecie żadnego błędu, niestety.

Akcja się rozkręca, ale oczywiście jest jeszcze bardziej tajemniczo i już w ogóle nie wiadomo o co chodzi. Cieszcie się ;) 

Witam nowe czytelniczki! Przede wszystkim Lolę, która wreszcie wyszła z trybu ninja ;> 
Dziękuję Wam za tak miłe komentarze, aż chce się pisać dalej. No i oczywiście wow, ponad dwa tysiące wejść! Dla niektórych to może być mało, ale dla mnie to wprost niewyobrażalna liczba! 
Dziękuję ^^

To chyba wszystko. Zapraszam do czytania ;)



*********************


Ciałem Gull wstrząsnęły dreszcze przerażenia.

Czerwone ślepia ptaka paliły ją od środka. Miała płytki oddech. Powietrze, które wydychała zdawało się od razu zamarzać pod wpływem spojrzenia hethe. Rozchyliła wargi i wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Może był to pisk, może tylko tak bardzo drżały jej struny głosowe. Czuła jak blednie. Cała krew odpłynęła jej z twarzy, pozostawiając po sobie nieprzyjemne mrowienie. Gull była sparaliżowana. Każdy skrawek jej ciała był ciężki. Nie wiedziała czy może się poruszyć.

Bała się. W jednym momencie zapomniała jak ruszać dłońmi. Zapomniała, że jest uzbrojona. Liczyły się tylko oczy ptaka. Im dłużej się w nie wpatrywała tym bardziej zdawały jej się dziwne. Zwężone źrenice otoczone były czystym szkarłatem, który powoli przelewał się z miejsca na miejsce, tworząc niewyobrażalne wzory. Swoją drogą wspaniale kontrastowały z turkusowym ubarwieniem piór łba. Można się było w nich całkowicie zatracić. I to właśnie działo się z Gull.

Nie zauważyła nawet, kiedy oczy hethe zaczęły się powiększać. Stało się to dopiero, gdy poczuła ukłucie. Uświadomiła sobie wtedy, że to dziób ptaka uciskał środek jej nosa. Popłynęły jej łzy. Ból był potworny. Hethe przejechał szpicem dzioba wzdłuż jej nosa aż do końca czoła, pozostawiając za sobą głęboką ranę. Krew skapywała na jej policzki i kolana. Hethe nie przestawał. Linię, którą wydrapał połączył dwoma łukami, wijącymi się aż do skroni. Z obydwu stron identycznie. Z niebywałą precyzją. Gull krzyknęła.

Hethe natychmiast przestał i szybko odsunął głowę. Przyjrzał się swojemu dziełu i delikatnie poruszył szyją. Gull przypominał w tym momencie węża. Chwiał się powoli, otwierając i zamykając dziób. Zamknęła oczy. Czuła, że zaraz straci przytomność.  Było jej już wszystko jedno.

Opadła na szafirowe skrzydła. Jej umysł przestawał pracować. Jedyne czego była świadoma to pulsujący ból i tępy zapach  krwi. Jednak niedługo potem nawet to zaczęło zanikać. Świat stawał się czarny i głuchy na jej jęki. Uchyliła ostatni raz usta i przełykając krew, która do nich napłynęła, zemdlała.

*** 


Znajdował się w ciemnym pomieszczeniu. Jeśli to było pomieszczenie. Pod nogami czuł miękkie podłoże. Wystarczył krótki ruch stopą, by upewnić go w tym, że stał na mchu. Powietrze przepełnione było świeżością. Wdychając je, powoli się uspokajał. Wyciągnął przed siebie ręce i zaczął szukać jakiegoś oparcia. Nic. Zrobił parę kroków. Dalej nic. Tak jakby stał na środku polany, w jakimś lesie. Jednak wyraźnie czuł, że jest w pomieszczeniu. Choć niczego nie widział, zdawało mu się, że przed nim rośnie drzewo. Gruby pień wyraźnie odcinał się na czarnym tle. Spróbował do niego podejść. Szedł dość długo, aż stracił poczucie czasu. Powoli zaczął się denerwować. Był pewny, że pokonał przynajmniej dwie ety drogi, a drzewo było wciąż w tym samym miejscu.

To było niemożliwe. Przecież się przemieścił, prawda? Z całą stanowczością podnosił nogę, uginał ją w kolanie i przenosił swój ciężar na stopę. I tak w kółko.

Szedł.

Na pewno.

Ponownie się rozglądnął. Miał niejasne przeczucie, że jest obserwowany. Tylko przez kogo. I jak. Przecież niczego nie widział. W takim razie jak ktoś inny mógłby go zobaczyć? Przestraszył się. Poczuł jak jego głowa staje się twarda. Musiał się rozluźnić. Rozpuścił włosy. Tak, trochę pomogło. Teraz wiatr przyjemnie przelatywał pomiędzy nimi.

Zaraz, wiatr?

Jeszcze chwilę temu nie było tutaj wiatru.

Stanął. Wytężył słuch. Przedtem nie zwracał uwagi na dźwięki. Wydawało mu się, że jest tutaj cicho. Mylił się. Im dłużej się wsłuchiwał, tym więcej słyszał. Najpierw dotarły do niego delikatne, niby pieszczotliwe głosy. Dotykały jego uszu i skroni. Działały niczym balsam. Poddał się im. Kolana się pod nim ugięły i upadł, uderzając prawą stroną twarzy w kamień. Nie trzeba oczywiście dodawać, że owego kamienia wcześniej tam nie było.

Poczuł uderzenie gorąca w obolałym miejscu. W tym momencie była to jednak sprawa drugorzędna. Właśnie wtedy, gdy krew zaczęła płynąć wzdłuż jego szyi i skapywać na wściekle zielony mech, dotarły do niego kolejne dźwięki. Tym razem o większej mocy. Były natarczywe. Brutalnie rozerwały poły jego koszuli i zaczęły błądzić dłońmi po  nagim torsie. Jeden z głosów wbił w niego pazury i przejechał nimi wzdłuż lewego ramienia. Głos podleciał do jego twarzy. Był rozległy. Wyciągnął szyję. Obnażył zęby. Trwał dokładnie przy ustach Oryana.

W tym momencie tuż obok uderzył piorun. Ta siła rozcięła powietrze. Krótki błysk wystarczył by rozświetlić to tajemnicze miejsce. Wystarczył również by rozgonić głosy.

Oryan został sam. Znów.

Roztrzęsioną dłonią dotykał ran na swoim ciele. Nie wiedział już niczego. Zapadł w sen.


***



Thor stanął obok Heimdalla. Tak długo się nie widzieli. To znaczy on go nie widział. Heimdall na pewno go obserwował. Uścisnęli sobie dłonie.

- Witaj, panie.

- Przyjacielu...- Thor klepnął go po plecach. - tyle czasu minęło.

- Nie chciałabym wam przerywać, ale musimy już iść. - Powiedziała Sif mijając ich. Thor uśmiechnął się do Heimdalla i ruszył za nią. Wrażenie było takie jak zwykle. Miliony kolorów wszechświata wirowało na granicy mostu. Idąc nim, rozkoszował się widokiem pałacu. Tak dostojnie piął się ku górze, rozświetlając swym złotym blaskiem całe miasto. Zbliżali się już do niego.

- Lady Sif, kiedy dokładnie odnaleziono ciało Lokiego? - Zwrócił się do niej uważnie ją obserwując.

- Dwa dni temu.

- Dlaczego więc dopiero teraz się o tym dowiaduję?

- Rozkaz Odyna. Chciał upewnić się, czy to na pewno Loki. Nawet nie wiesz panie, ile razy w ciągu twojej nieobecności zgłaszali się do pałacu pazerni kupcy, mówiący, że go odnaleźli. W końcu za odnalezienie twojego brata wyznaczona została nagroda. - Mówiąc to zaczęła się wspinać po schodach wiodących do sali tronowej. Thor zrównał się z nią i stanęli przed głównym wejściem. Sif skinęła głową na strażnika i ten otworzył bramę.

Weszli do środka. Thor rozglądnął się po pomieszczeniu. Praktycznie nic się tu nie zmieniło. Na końcu sali usadzony był tron, na którym siedział jego ojciec. Spoglądał na syna nieprzeniknionym wzrokiem. Kiedy Thor się zbliżył,  uśmiechnął się do niego.

- Witaj, synu. Cieszę się, że znów się spotykamy.

- Ja również, ojcze. - Thor spuścił głowę - Powiedziano mi o Lokim. Kiedy odbędzie się pogrzeb?

- Jutro. Chciałem żebyś na nim był.

- Rozumiem.

- Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności. - Tu zrobił znaczącą pauzę - Lady Sif, dziękuję za sprowadzenie mego syna. Możesz odejść.

Sif skłoniła się i wyszła. Teraz pozostali sami. Odyn wstał i podszedł do Thora. W jego ruchach była jakaś dziwna siła. Szedł tak, jakby ubyło mu paręset lat. Wyprostowany, z dumnie wzniesioną brodą, pozornemu obserwatorowi wydałby się taki sam jak zawsze. Jednak Thorowi wydał się dziwny. Może to przez długą rozłąkę. Tak, to jest prawdopodobne.


- Słucham, ojcze.

- Jak zapewne już wiesz, ciało Lokiego zostało odnalezione w Wanaheimie. Ne wiemy skąd się tam wzięło. Z relacji, jaką zdałeś mi po pokonaniu Malekitha, byłem przekonany, że Lokiego ciężko będzie odnaleźć. I nie myliłem się. - Odyn położył mu dłoń na ramieniu - Chciałbym, abyś po jutrzejszej uroczystości wyruszył do Wanaheimu. Musze wiedzieć co to wszystko znaczy.

- Rozumiem, ojcze. Wyruszę natychmiast. - Odyn odsunął dłoń i westchnął - Jak się czujesz, ojcze?

- Dobrze.

- To wspaniale...

Nie wiedział co jeszcze może powiedzieć. Nie widzieli się zaledwie rok czasu, a czuł się w towarzystwie Odyna obco. Zapadła miedzy nimi niezręczna cisza. Thor zaczął podziwiać rzeźbę stojącą przy jednej z kolumn. Była z białego marmuru i przedstawiała wojowniczkę. Miała zakrytą twarz chustą. W ręce trzymała miecz. Pomimo wyraźnego napięcia, jej postawa była rozluźniona. Wyglądała tak, jakby liczyła się tylko ona. Zawsze ją podziwiał. Nigdy jednak nie zapytał ojca kim ona jest.

Pomyślał, że może teraz nadszedł ten czas. Odwrócił głowę i nabrał powietrza do ust, kiedy spostrzegł, że Odyna nigdzie nie było. Zniknął.

- Ojcze...?

Podszedł do drugiego rzędu kolumn i wychylił się. Tam również go nie było. Dziwne. Tak po prostu się rozpłynął.

Niebywałe.

Aha! Pewnie wyszedł bocznym wyjściem. Thor otworzył drzwi i ruszył pustym korytarzem. Wiedział, że wiedzie on miedzy innymi do głównej jadalni. Jednak po drodze, mniej więcej w połowie długości korytarza znajdowało się tajne przejście. Prowadziło ono prosto do komnat Odyna. Zaśmiał się na to wspomnienie. Nie raz z Lokim wykradali się wcześniej z uczty pozostawiając po sobie hologramy i biegli do komnat ojca. Mieli niezły ubaw w skradaniu się  i przeszukiwaniu jego szaf.

Thor przystanął. Drzwi musiały być gdzieś tutaj. Dotknął pozłacanej ściany w zapamiętanym miejscu i pchnął ją. Przez idealnie równy otwór sączyło się blade światło. Wszedł do środka. Nie wiedział jak zareaguje ojciec. Czy będzie zły za te młodzieńcze wybryki? W końcu jak mu wytłumaczy to, że znał to wejście? Cóż, na pewno go zaskoczy.

Znalazł się w małym pokoju. Był dokładnie taki jak pamiętał. Niewielki, okrągły stolik na środku. Na nim parę książek i jakieś papiery. Fotel pod oknem. Brązowa, stojąca lampa. No i kolejne drzwi. Uwagę Thora przykuła mapa. Nigdy wcześniej nie zwracał na nią uwagi. Wisiała tutaj zawsze, ale była tak skomplikowana, że nie podjął się próby jej zgłębienia. Nie to co Loki. Kiedy Thor rozgrzebywał kufry w następnym pokoju, Loki siedział i ją studiował. Opowiadał mu potem co na niej przeczytał. Za każdym razem było to coś innego, coś niezwykłego, coś co niezmiernie fascynowało Lokiego. Ale Thora nie.

Teraz jednak postanowił się jej przyjrzeć. Nie słyszał żadnych dźwięków dochodzących z drugiego pomieszczenia, więc nie bał się, że zostanie nakryty. Podszedł do mapy. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie przedstawia ona Asgardu. Przeczytał legendę i stwierdził oczywistość. Nie przedstawiała Asgardu. W miejscu nazwy świata znajdował się napis: Rilla. Nigdy nie był w takim miejscu. Nic mu to nie mówiło. Loki  często twierdził, że ta mapa wciąga jego umysł, że nie może się od niej oderwać. Thor wreszcie go zrozumiał. Patrząc na nią poczuł spokój. Podniósł rękę i przejechał palcem po szybie, która ją chroniła. Nagle odskoczył. Szkło w jednym miejscu było zniszczone i postrzępione. Skaleczył się.

Na podłogę kapnęło parę kropel jego krwi. Wytarł palec i po chwili ranka się zagoiła.

- Co ty tutaj robisz?- Thor szybko się odwrócił i zobaczył stojącego na korytarzu Odyna.

- Przepraszam, szukałem cię.

- Chodź, twoi przyjaciele na pewno będą chcieli z tobą porozmawiać.

- Tak. - Żadnych pytań skąd zna to miejsce? Czyżby Odyn wiedział o ich wybrykach? - Zobaczymy się na uczcie. - I wyszedł. Czuł się nieswój. Coś było nie tak. Wiedział to. Nie umiał tylko powiedzieć co to takiego.


***

Wspinała się po kryształowych schodach. Bardziej precyzyjnym określeniem byłoby - sunęła. Stawiała drobne kroki, ciągnąc za sobą długą suknie. Nie wszystko poszło zgodnie z jej planem. Ale to nie ważne. Wiedziała już, kogo wybierze.

 Doszła na szczyt.



*************************

Możliwe, że kolejny rozdział pojawi się jeszcze przed końcem wakacji, jednak nie obiecuję. 
Mam nadzieję, że piątka Wam się spodobała. 
Zapraszam do komentowania ^^




5 sierpnia 2014

Rozdział 4 - Wyznanie -





Witajcie! 
Udało mi się dodać rozdział wcześniej niż planowałam i jestem z tego dumna ;) 
Mam nadzieję, że dzisiejszy się Wam spodoba. Pisałam go bardzo długo i przysporzył mi nie lada kłopotów, ale myślę, że w miarę się z nimi uporałam. Jeśli wyłapiecie jakiekolwiek błędy - proszę napiszcie. Chwilowo moja beta ma wakacje i przestałam ją męczyć ;)

Miałam dawać ostrzeżenie dla osób, które są bardziej czułe, ale stwierdziłam, że w TYM rozdziale jeszcze tak bardzo nie przesadziłam.  Także nie ostrzegam ;>

Musiałam zrezygnować z zaznaczania akapitów wcięciem tekstu - blogger szaleje o.0

Pragnę też powitać nowych obserwatorów! Dziękuję za wszystkie komentarze i wejścia. Ciesze się, ze aż tyle osób czyta to opowiadanie ^^

A teraz zapraszam do czytania ;>




**************************************


Miasteczko Dunn znajdowało się niecałe trzy ety od granicy Jedenastej Marchii. Dokładnie pomiędzy przejściem nad Zapadniętą Doliną, a lasem okalającym tamtejsze góry. Liczyło sobie, ni mniej ni więcej, jak trzydziestu mieszkańców. Ze względu na swoje położenie zyskiwało sympatię i względy okolicznych wiosek.

Dunn było ciche. Dunn było wąskie i skromne. Ale co najważniejsze - w Dunn mieszkał smok. Rzecz niezwykle rzadka jak na takie czasy. Smok wiązał się z licznymi obowiązkami. Dlatego praktycznie każdy mieszkaniec Dunn był zaangażowany w jego wychowywanie. Dość trudne wychowanie.

Smok był kobietą. Nazywał się Clarubell. Niespotykane imię, dla niespotykanego stworzenia. Clarubell była rozpieszczona. Pozwalano jej praktycznie na wszystko. Nie dziwi więc fakt, że gdy w końcu jeden z mniej cierpliwych starców, zaczął od niej wymagać dyscypliny, odrobinę się zirytowała. Właściwie to mało powiedziane. Ona się wściekła. Co zrobiła biednemu staruszkowi pozostanie tajemnicą, ale wiadome jest to, że po bliższym z nią spotkaniu wyszedł uboższy o swą piękną, siwą brodę.

Clarubell zajmowała jedną z największych jaskiń Gór Jedenastej Marchii. Jej dom urządzony został w stylu iście nowoczesnym. Wielkie legowisko, które znajdowało się na samym środku groty wyłożone było najlepszym kamieniem. No tak, cóż w tym dziwnego, że w jaskini znajduje się kamień, zapytacie. Otóż nie był to byle jaki materiał. Został on wykuty przez jednego z najznakomitszych kowali.

Przez samego Wielkiego Pernilla.

Pernill zaczynał swą działalność wiele wieków temu. Był wtedy zwykłym, nic nie znaczącym parobkiem, zatrudnionym na jednym z folwarków. Folwark ten znajdował się blisko rzeki Dore i jego ziemie były niezwykle urodzajne. Można się domyślić jak ciężko Pernill musiał pracować na polu. Dniami i nocami, razem z dwudziestką innych sług siał, plewił i nawoził liczne ziemie. Tak spędził ponad sześć pedów swojego życia. W końcu, umęczony do granic wytrzymałości zrezygnował. Właściciel folwarku nic sobie z tego nie zrobił. W podzięce za tak długą i oddaną pracę, nagrodził go jedynie paroma nemami. Ledwie starczyło mu na jeden posiłek, nie mówiąc już o jakimkolwiek schronieniu.

W ten sposób Pernill zmuszony został do samodzielnego podróżowania. Na początku zatrzymywał się w pobliskich marchiach, gdzie pracował jako strażnik lub zwykła pomoc domowa. Jednak takie życie mu nie odpowiadało. Zdawał sobie sprawę z tego, że próbując się uwolnić, cały czas powraca do tego samego.

Wciąż komuś służy.

Wtedy postanowił zostać panem swojego losu. Z zarobionych pieniędzy (oczywiście tych zdobytych po opuszczeniu folwarku) udało mu się uskładać pewną sumę. Nie był bogaczem, jednak ta ilość wystarczyła, aby zacząć nowe życie.

Pernill postanowił się szkolić. Wiedział, że w jego wieku nie pozostało wiele zawodów, które mógłby wykonywać. Dlatego też postawił na coś, co według niego było najodpowiedniejsze. Po długich naukach został czeladnikiem.

Wreszcie miał zawód.

To jednak nie wystarczyło. Pernill postanowił doprowadzić sprawę do końca. W niecałe trzy okresy po skończonej nauce uzyskał tytuł Mistrza.

Niezwykle wspaniała sprawa.

Od tamtej pory jego sława się rozrastała. Okazało się bowiem, że człek ten posiadał niebywały talent rzemieślniczy. Był niezwykłym artystą. Widać, czasem trzeba postawić na swoim. W jego przypadku się to udało.

Zakład Pernilla powoli się powiększał, przyjmując pod swoje skrzydła coraz to nowych, spragnionych wiedzy mistrza, uczniów. Szkolił ich najlepiej jak potrafił. Po skończonej u niego nauce ich wykształcenie sięgało o wiele dalej, niźli to zdobyte u innego mistrza. W czym więc tkwił sekret geniuszu Pernilla?

To jest pytanie na inną okazję.

Teraz ważny jest kamień Clarubell. Został on wykuty z najszczerszego kryształu. Z każdej strony odbijał w sobie drobinki przestrzeni. Był niczym czysty diament. Oszlifowany w ten niepowtarzalny sposób. Mierzył prawie trzy miary w poziomie. Jeśli chodzi o jego wysokość, tu sprawa miała się inaczej. Wszystko zależało od kąta patrzenia. Wchodząc do jaskini wydawał się kolosalny. Jednak kiedy zwiedzający podszedł bliżej, skręcając nieznacznie w lewo, ściana kamienia zdawała się obniżać. W rzeczywistości to dzieło przypominało obfite łoże. Łoże wydłubane z diamentu.

Zadziwiające. Łoże dla smoka.


Clarubell była zadowolona. Wprawdzie na początku odrobinę grymasiła, ale w końcu pogodziła się ze swoim ciężkim losem. Od tamtej wiekopomnej chwili codziennie zasypiała otoczona białym blaskiem.

 Aż do dzisiejszego wieczora.

Kiedy Clarubell weszła do swej groty - a trzeba dodać, że zawsze robiła to majestatycznym krokiem - doznała szoku. Na miejscu, w którym powinien znajdować się diament leżała niewielka karteczka. Wyciągając swą szyję, zbliżyła się do skrawku papieru. Gdy go przeczytała w jej głowie powstał jeszcze większy mętlik. Zdenerwowała się nie na żarty. Jej płuca zaczęły się niekontrolowanie ściskać, nie pozwalając jej na wzięcie kolejnego wdechu. Otworzyła swój pysk i wystawiła jęzor. Jej bursztynowe oczy zacisnęły się, a z pomiędzy zębów zaczęła się toczyć ślina. Pazury wbiły się w litą skałę.

Nagle prychnęła zaciskając nozdrza i wydała z siebie potężny ryk. Echo tego ryku odbiło się od ścian groty i pomknęło do jej wyjścia, roznosząc wieść o złości smoka całemu Dunn.


Clarubell otworzyła oczy. Ten kto to zrobił srogo jej za to zapłaci.


***


Trzeci etap egzaminu zawsze był męczarnią. Przynajmniej tak opowiadali Yngve, którzy go zdali. Ci inni starali się to przemilczeć.

Męczarnia czy nie, Gull musiała przez niego przejść. Nie chodziło tu już tylko o pokazanie Vivece tego, że się myliła. Tu chodziło o przetrwanie. Każdy Yngve, który zakończył szkolenie z powodzeniem, posiadał swego hethe. Oprócz spraw czysto praktycznych, takich jak użytek w czasie wojny, hethe były ogromnie pomocnymi stworzeniami. Nawiązując więź ze swoim właścicielem były gotowe oddać za niego życie.

Jednak za nim tak się stało, hethe musiał zostać złapany. A to sprawa nie prosta. Ptaki te żywiły gigantyczną wręcz nienawiść do reszty stworzeń. Nie było dla nich znaczenia co to za stworzenie. Każdy był potencjalnym wrogiem.

Siedlisko hethe, znajdowało się we wschodniej części lasu pijącego wody jeziora Etiti. Choć rozpiętość skrzydeł tych ptaków liczyła cztery miary, trudno było je znaleźć. Gniazda uwite na samych koronach drzew, nie ułatwiały zadania. Przysłonięte sporą ilością liści, były praktycznie nie widoczne z dołu. Rozważana droga powietrzna, nie skończyłaby się dla podróżnika szczęśliwie. Hethe nie zastanawiały by się dwa razy. Wbijając grube pazury w głowę nieszczęśnika miałyby przednią zabawę.

Okrutne.

Po tym dość długim wstępie, można się domyślić, że to właśnie złapanie takiego ptaka, było celem trzeciego etapu egzaminu Yngve. Wróćmy więc do Gull.

Stała właśnie na skraju tego oto, wcześniej wspomnianego lasu i czekała. Czekała na nagły przypływ odwagi. Bo bądźmy ze sobą szczerzy - nikt normalny nie pchałby się w paszczę lwa z własnej woli. Egzamin, czy nie.  Każdy ma w sobie instynkt samozachowawczy. A ten właśnie mówił Gull, żeby uciekała.

- Niedorzeczne. Przecież sobie poradzę. Tak. Wszystko będzie dobrze. - Podobno mówienie do siebie dodaje animuszu. Przynajmniej taką miała nadzieje.

Wzięła głęboki, uspokajający wdech. Policzyła do pięciu i wypuściła powietrze. Wyprostowała się. Ściągnęła barki i rozluźniła - dotychczas ściśnięte w napięciu - dłonie. Zadarła wysoko brodę i wytężyła wzrok. Na nic zda się teraz jej wprawione ucho. Hethe to niesamowicie ciche ptaki. Musi zdać się na pozostałe zmysły.

Powoli wkroczyła do lasu. Przeszła pod spróchniałą gałęzią, która od niedawna zwisała w poprzek dwóch drzew (najprawdopodobniej urwana przez silny podmuch wiatru). Uważnie stawiała kroki. Ziemia w jaką właśnie weszła, nasiąknięta była jakąś klejącą się substancją. Przez pewien czas wędrowała po gołej glebie, z której wyrastały proste jak druty, czyste, prawie półetowe, pnie. Zakończone były gęstą koroną, zza której nie prześwitywał ani jeden promień słońca. Każdy ruch, jaki wykonała, powodował ostre ruchy gęstego powietrza. Gull zakręciło się w głowie. To co wdychała, na pewno nie było pięknym zapachem. Mdliło ją już od samego widoku - lepkie konary drzew ściągały do siebie przeróżne owady. Biedactwa nadziane na korę, niczym na pajęczą sieć, ulegały rozkładowi - jakby trawione od zewnątrz.

Gull nie mogła już tego dłużej wytrzymać. Podniosła lewą rękę na wysokość twarzy i ścisnęła nos. Miała nadzieję, że to choć trochę pomoże. Nic z tych rzeczy. Teraz zmuszona była wdychać ten smród przez gardło i dodatkowo poczuła jego smak. Jej żołądek zacisnął się niebezpiecznie. Zakaszlała i zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła miała w nich łzy. Nie mogła utrzymać w górze powiek. Przetarła je prawą dłonią. Puściła nos. Lekko się zatoczyła. Na swoje nieszczęście, próbując złapać równowagę, oparła się o drzewo. Przeszył ją dreszcz obrzydzenia. Szybko odciągnęła rękę, pociągając za sobą przezroczysta maź. Próbowała się jej jakoś pozbyć, ale nie miała niczego przydatnego pod ręką. Zrezygnowana wytarła się w spodnie. W miejscu gdzie maź zetknęła się z materiałem, już po chwili została tylko dziura.

- Pięknie! No po prostu znakomicie. Fuj! - Gull nadęła policzki i zacisnęła zęby. - Dobrze, że skóry nie wypala. Och! - Jej irytacja sięgnęła szczytu.

Zdawało jej się, że ma omamy.

Szła dalej, a po jej bokach zaczęły migać jakieś dziwne kształty. Nagle jeden wyskoczył przed nią. Wystraszona, poślizgnęła się i upadła na plecy. Podniosła głowę, ale nikogo przy niej nie było. Ziemia pod nią zaczęła się obniżać. Podniosła się w pośpiechu. Zrobiła to na tyle niezgrabnie, że tym razem to jej twarz spotkała się z oślizgłym podłożem. Błyskawicznie podwinęła kolana do brzucha i usiadła. Ramieniem otarła twarz. Wypluła dość sporą grudkę ziemi i ponownie spróbowała wstać. Z jej ubrania nie pozostało wiele. Gdy się sobie przyjrzała, ze złością stwierdziła, że z płaszcza i spodni pozostały tylko, zwisające bez ładu, strzępki materiału. Pocieszała się myślą o 'zdrowych' butach.

Cała brudna i umazana, z kawałkami zgniłych owadów we włosach, ruszyła dalej. W tym momencie przeklinała swoje chore pomysły. Po co jej było się w to pchać? No tak, musiała przecież udowodnić, że sobie poradzi. Głupia.

Ylva nigdy nie opowiadała Gull w jaki sposób dotarła do hethe.

- Już wiem dlaczego. - Prychnęła i rozproszona krzywo stanęła. Rozprostowała ramiona, zachowując równowagę. Już nie wiedziała ile czasu błądziła po tym lesie. Chciała go jak najszybciej opuścić.

Po dłuższym czasie wędrówki, wypełnionej stęchłym zapachem, zobaczyła zagęszczenie drzew. Poszła w tamtym kierunku. Koło jej stóp płynął strumyk. Tak bardzo chciała się w nim umyć. Już sięgała do niego dłonią, kiedy przez głowę przeszła jej myśl, że lepiej nie ryzykować. Dlatego też, zamiast się w nim zanurzyć, przeskoczyła go. Rozgarnęła gęsto zwisające gałęzie, obrośnięte brązowymi liśćmi, przeszła pomiędzy nimi
i stanęła jak wryta.

Znalazła się w innym świecie. Przynajmniej tak się jej wydawało.

To co przed sobą zobaczyła przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Otóż prawie miarę dalej znajdował się raj.  Praktycznie w każdym tego słowa znaczeniu. Gull zamrugała onieśmielona. Właśnie uświadomiła sobie, że zaraz się rozpłacze. Powietrze jakie nabrała w płuca było świeże. Jej zatkany nos poczuł delikatną woń róż i goździków. Polana, która się przed nią rozpościerała, rozjaśniona była setką mrugających refleksów. Soczyście zielona trawa sięgała jej kostek. Na środku polany rosło największe skupisko kwiatów.

Gull podbiegła do nich i rzuciła się obok. Z tej perspektywy widziała każdą przestrzeń pomiędzy listowiem i to jak słońce się przez nie przeciskało. Było jej niesamowicie wygodnie. Przymknęła powieki. Musiała chwilę odpocząć.

Leżała tak, powoli zatapiając się we śnie. Właśnie w tym momencie to, na czym leżała, poruszyło się. Ściągnęła brwi. Nie wiedziała czy to się jej przypadkiem nie śniło. Poczekała jakiś czas i z powrotem się rozluźniła. Jej łóżko znów się ruszyło. Przestraszona, usiadła i pochyliła głowę.

Zamarła.

Oczy Gull przeszywane były czerwonym spojrzeniem. Wstrzymała oddech. Niecały tat od niej wisiała głowa ptaka. Głowa hethe. A skoro była głowa, to była również i szyja - długa szyja. Połączona z wielkim cielskiem.


Cielskiem, na którym siedziała Gull.



cdn.
*******************************


Hehe, czuje się jak troll ^^
Wybaczcie mi - mam dzisiaj dobry humor ;) Mam nadzieje, że Was zaciekawiłam. 
Zapraszam do komentowania.