24 maja 2015

Rozdział 11 - Rozdanie -






Witajcie w rozdziale 11

Przepraszam Was, że musieliście tak długo czekać.
Na szczęście już jestem po maturze,
liceum skończyłam (nawet spoko średnia bo 5.0 - sic!) i w końcu mogę pisać! :)

Dziś nie jest szczególnie długo, jednak teraz rozdziały będą pojawiać się szybciej, więc wkrótce poznacie ciąg dalszy ^^

Tak dla lepszego wyobrażenia czasu, bo może się mylić:

- od pierwszego rozdziału, czyli od momentu poznania przez nas Gull, minął rok ziemski (połowa okresu),
- od momentu poznania przez nas Oryana minęło pięć tygodni (pięć stanów),
- od momentu zniknięcia Clarubell minęło cztery tygodnie (cztery stany)
- a Runna przebywa u Avy już od dwóch tygodni (dwóch stanów) ^^

Bez zbędnego przedłużania zapraszam Was do czytania! 



******************************


W czarnych okowach przepaści, znajdowało się rozległe jezioro.

Spomiędzy szklistych skał wyzierał głuchy, tępy mrok. Tafla krystalicznie czystej wody wibrowała. W powietrzu unosił się ostry zapach glonów. Ze smolistych stalaktytów staczały się ospale eozynowe krople wody. Wpadały w harmonijnym rytmie do jeziora, a wilgotne skały roznosiły ich echo. Na środku jeziora, nad wodą, unosiły się leniwie ciężkie, mięsiste owady. Ich puchate skrzydła trzepotały równomiernie, tworząc hipnotyzującą muzykę. Miały świetliste, satynowe oczy, które patrzyły mgliście w mrok.

Na jednej z wielu wysepek spoczywała postać. Jej urywany oddech mieszał ze sobą stężałe powietrze. Była nieprzytomna.Miała mocno zaciśnięte powieki. Jej jedna łapa ślizgała się na granicy pomiędzy wodą jeziora, a mętną przestrzenią nad nim.

Clarubell była sama.

Od czasu do czasu wydawała z siebie ciche warknięcie. Jednak pozostawała w nieświadomości - śniła. Z nozdrzy Clarubell unosił się cienką wstęgą dym. Jej napuchnięty brzuch unosił się i upadał w nierównym rytmie, ocierając się o chropowatą powierzchnię skał, tym samym wypychając smoczycę z dala od bezpiecznego podłoża. Z każdym oddechem cielsko Clarubell zmieniało swoją pozycję. Upadek był nieuchronny. Nagle, pazury prawej łapy zanurzyły się w wodzie z praktycznie niesłyszalny pluskiem.

Wtedy wydarzyło się kilka rzeczy równocześnie. 

Te osowiałe owady, które dopiero co spokojnie dryfowały w powietrzu, nagle, niczym jeden mąż, zwróciły się w kierunku Clarubell. Ich wcześniej zamglone oczy, zabłysnęły teraz szkarłatem. Zatrzepotały groźnie skrzydłami i wysunęły kły, z których ociekała szklista maź. W tym samym momencie Clarubell otworzyła oczy i podskoczyła jak oparzona.

Była zdezorientowana i co tu dużo mówić - przestraszona. Oto do jej świadomości dotarło, że nie wie gdzie się znajduje i jak się w tym miejscu znalazła. Potrząsnęła parę razy łbem i otarła łapą pysk. Prychnęła. Jeden z owadów zaczął lecieć w jej stronę. Wraz z nim, pod wodą, choć tego Clarubell nie wiedziała, zbliżało się coś jeszcze. Z każdym machnięciem skrzydła owada, Clarubell czuła jak jej krew zamarza. Wiedziała, że powinna się ocknąć - przecież jest smokiem! Lecz nie. Skuliła się na tej ciasnej wysepce i wyczekiwała na rozwój wydarzeń. 

Owad zatrzymał się tuż przed jej nosem. Okazał się znacznie większy niż Clarubell oczekiwała. Był prawie tak duży jak ona sama. I wisiał w powietrzu, przed nią.

Spojrzał w dół. Kiedy Clarubell uczyniła to samo, podskoczyła ponownie. W myślach od razu zganiła się za takie amatorstwo.

O brzeg wysepki opierała się kobieta. Zamiast włosów, jej głowa pokryta była kobaltowymi łuskami. Miała bladą, wręcz białą cerę i jasne, błękitne, przeszywające oczy. Od pasa w dół zanurzona była w jeziorze. Pod jego powierzchnią majaczył długi, syreni ogon, zakończony ostrą płetwą.

Clarubell postanowiła, że już zbyt długo pozostawała w niewiedzy.

- Gdzie ja jestem? - zapytała z wymuszoną wyniosłością, obserwując przy tym, jak zmienia się mimika kobiety.

- Jesteś w jaskini. - odparła z drwiącym uśmieszkiem syrena - Myślałam, że poczujesz się tutaj jak w domu. W końcu jest ciemno i brudno. Czyż nie tak żyją smoki? W odludnych miejscach?

Syrena odsłoniła w uśmiechu swoje olśniewająco białe zęby i odepchnęła się od skały. Wślizgnęła prawą dłoń pod wodę, a lewą przejechała delikatnie po jej powierzchni. 

Clarubell oburzyła się. 

- Nie będę rozmawiała z tak bezczelną istotą. Żądam wyjaśnień, lecz wpierw chcę się stąd wydostać. Nie widzę powodu, dla którego miałabym dalej przebywać w tym, w tym... ach, w tym obskurnym miejscu.  - prychnęła.

- Ależ oczywiście, już rozumiem. Wasza Wysokość przyzwyczajona jest do innych standardów. Cóż, szkoda... Jednak nie mogę ci pomóc. Miło mi się rozmawiało. Żegnaj. -  posłała smoczycy kolejny, sztuczny uśmiech i pomachała jej. Clarubell warknęła. 

W momencie, kiedy syrena opuszczała dłoń i zaczęła się odwracać, Clarubell wypuściła z siebie strugę ognia. Żar smagnął syrenę w bok. Wrzasnęła i wskoczyła pod wodę. Wynurzyła się dopiero na środku jeziora,  głową ocierając o włochate odnóża owadów.

- Stąd nie da się uciec! - krzyknęła - Możesz próbować. Pamiętaj tylko, że te stworzenia - tu wskazała nonszalancko w górę  - już dawno niczego nie jadły. A musisz wiedzieć, jeśli twoja zacna głowa na to nie wpadła, iż są to Othryh... Miłego dnia.

I znów zniknęła pod powierzchnią. Clarubell wbiła pazury w kamień. Wiedziała czym są Othryh. I nie miała zamiaru zostać pożarta żywcem. Dlatego przesunęła się na sam środek wysepki i położyła się. Może ta irytująca syrena wróci. 

Teraz musi czekać. 

***


Oryan i Gull siedzieli po obydwu stronach łóżka Runny. Dziewczynka nie mogła jeszcze wstawać. Okazało się, że jej zmęczone i okaleczone ciało wymagało większej dawki leczenia. Leżała wiec całymi dniami i nocami. Parę razy w ciągu dnia przychodził do niej Prathe. Przynosił jej posiłki. Rozmawiał z nią. Opowiadał sprośne żarciki (oczywiście takie, na jakie uszy dziecka były przygotowane). Jednak zawsze miał dużo pracy, dlatego kiedy Runna tylko zjadła, zabierał od niej naczynia i znikał. Wtedy zastępowała go Gull z Oryanem. 

Runna bardzo ich polubiła. Nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół, więc wesoła rozmowa z tą dwójką, była dla niej prawdziwą kopalnią skarbów. Czasem Gull stwierdzała, że dosyć już bycia w jednym miejscu. Wtedy Oryan podnosił Runnę i zanosił ją do ogrodu. Ava przygotowała tam dla niej puchaty szezlong, którego materiał delikatnie muskał obolałe ciało Runny. 

Dla kogoś, kto przeżył tak wiele jak to dziecko, dom Avy i Pernilla był niczym sen. Runna miała wrażenie, że śni. Codziennie rano budził ją świeży zapach róż, który przemykał do jej pokoju przez otwarte okno. A wieczorem usypiał ją śpiew Gull, która śpiewała dla niej kołysanki.

Można powiedzieć, że Gull i Runna stały się nierozłączne. Spędzały ze sobą prawie każdą chwilę. Szczególnie na początku pobytu Runny w Dorii. Wtedy, gdy Oryan, nieświadomy tego, iż Ava ma męża, marzył o niej na jawie, Gull nie chciała spędzać czasu w jego towarzystwie. Nie chciała go także uświadamiać. Dlatego zaczęła przychodzić częściej do Runny. 

Olśnienie spłynęło na Oryana trzy dni po wybudzeniu się Runny. Przechodził on właśnie obok drzwi jednej z komnat Avy. Zwolnił kroku, ponieważ zdawało mu się, że usłyszał jakieś dziwne dźwięki. Podszedł bliżej do drzwi. Wewnątrz, sądząc po głosach znajdowały się dwie osoby. Jedną z nich była Ava, drugiego, męskiego głosu, Oryan nie znał. W każdym razie ton tego głosu zdawał mu się zdenerwowany. Potem usłyszał brzdęk i syk bólu. Wpadł z impetem do pokoju. 

Na środku leżała rozbita waza. Obok niej leżała Ava, a na niej jakiś mężczyzna. Był rozebrany od pasa w górę. Obydwoje w jednej chwili spojrzeli na Oryana i zaraz potem wybuchnęli śmiechem. 

- Mówiłam ci, że jeśli będziesz się szarpał to pociągnę mocniej. 

- Nie sądziłem, że pociągniesz tak mocno... - odparł Pernill i podpierając się łokciami podniósł się.

- Już dawno tego nie robiłam, przepraszam kochany, ale przyznasz, że sam też mogłeś się postarać. - Ava również się podniosła, chwytając wyciągniętą dłoń męża. 

Spojrzała ponownie na Oryana. 

- Czemu tu jesteś?

- Ja... Słyszałem głosy... Ja...

- No już dobrze, dobrze. Wyjdź bo zaraz podadzą kolację.

Wzrok Oryana zwrócił się w kierunku drzwi. 

- Albo nie, zaczekaj, właściwie to możesz mi pomóc. Pernill odwróć się. 

Oryan podszedł do nich niepewnie.

- Zobacz, ten mój mąż wcale o siebie nie dba. Mówiłam mu, żeby używał kolczugi, ale uparł się. A teraz tylko spójrz... - i wskazała dłonią na plecy Pernilla. Oryan wzdrygnął się. Nad lewą łopatką, wbity był ostry kawałek drewna. Z rany sączyła się krew, a naokoło szemrało mnóstwo małych drzazg. 

- Przytrzymaj mi tą butelkę. - podała Oryanowi buteleczkę z alkoholem - Kiedy wyciągnę to coś, chluśniesz tym po ranie.

- Nawet tego nie próbuj! - syknął Pernill - Chcesz żebym skonał na miejscu?!

- Już cicho, żartowałam.

*

Od tamtej pory Oryan przestał marzyć o Avie i zaczął spędzać czas z Gull i Runną. 

Tak też teraz, w ten piękny, deszczowy dzień, siedział razem z nimi i słuchał opowiadań Gull. Runna co jakiś czas podnosiła do ust cukierka, a Prathe, który niedawno wcisnął się do pokoju, wyciągnął nogi na białym futrze, leżącym na podłodze.

Pewnie trwali by tak dalej, gdyby nie przerwało im nagłe otworzenie się drzwi. Do pokoju weszły dwie osoby. Ava, a za nią inna kobieta, na widok której Gull zakręciło się w głowie. Poderwała się i z szeroko otwartymi oczami wykrztusiła:

- Ylva?!




************************


I tak oto koniec na dzisiaj ;)
 Mam nadzieje, że choć trochę zaspokoiłam Wasz apetyt^^

Następny rozdział nie wiem kiedy, ale na pewno w bardzo bliskim czasie. 
Za wszystkie błędy przepraszam, ale nie zdążyłam porządnie przeglądnąć. 

Wbrew pozorom to było ponad cztery strony (wiem, nie widać) :>

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do komentowania!