10 czerwca 2015

Rozdział 12 - Honor -




Witajcie w rozdziale 12 !

Dziękuję Wam bardzo za komentarze pod poprzednim rozdziałem,
bardzo się cieszę, że cały czas jesteście ze mną :)

Dziś więcej dialogów, yeey! :)

Przepraszam, jeśli Was zasmucę, ale na jakiś czas przestanę pisać o Thorze, itp. Zmieniła mi się koncepcja. Na początku myślałam, że będzie to zwykłe fanfiction, ale teraz zbyt się rozkręciłam. Ten nowy świat, który stworzyłam całkowicie mnie pochłonął. Jest częścią mnie i nie mogę się nim dzielić. Nie sądziłam, że zrobię z tego taką historię, ale mój szalony umysł stwierdził inaczej.

Mam nadzieje, że pomimo to dalej będziecie mnie odwiedzać.
 Smutno mi trochę, ale nic na to nie poradzę. 'Rod' ma zbyt dużą siłę :)

Kiedyś dokończę to co zaczęłam o Thorze, ale na razie nie czuję do tego weny. A nie chce pisać czegoś na siłę, bo wtedy wyjdzie kompletna klapa;/ 

 Liczę, że nie jesteście na mnie źli. Nie zniosę tego! ^^

Zapraszam Was do czytania.



*********************************




(W poprzedniej części)

Pewnie trwali by tak dalej, gdyby nie przerwało im nagłe otworzenie się drzwi. Do pokoju weszły dwie osoby. Ava, a za nią inna kobieta, na widok której Gull zakręciło się w głowie. Poderwała się i z szeroko otwartymi oczami wykrztusiła:

- Ylva?!

Gull nie mogła w to uwierzyć. Chciała podbiec do siostry, ale uświadomiła sobie, że nie jest w stanie tego zrobić. Nogi miała jak z ołowiu, a serce łomotało w jej piersi. Dookoła zapadła cisza. Zaschło jej w gardle.

- To naprawdę ty? - wychrypiała Gull. Ylva, której wzrok był do tej pory wbity w ziemie, podniosła głowę. Nie było to jednak jej zwykłe, pełne ciepła spojrzenie. Gull wstrzymała oddech. Coś było nie tak. Jej Ylva nie byłaby tak zimna.

- Może zostawimy was same - wtrąciła Ava - a my w tym czasie zabierzemy Runnę na spacer. Oryan, pomóż mi.

Gull patrzyła, jak Oryan podnosi Runnę, a Ava przykrywa ją kocem. Dziewczynka zdawała się być kompletnie zbita z tropu. Nie wiedziała nic o Ylvie. Za to Prathe wiedział. Stał teraz za drzwiami i wyczekująco tupał nogą. Prawdopodobnie będzie podsłuchiwał. Jak zawsze. Trudno. Na szczęście Gull wróciła zdolność panowania nad własnym ciałem. Przeczesała dłonią włosy. Poczuła, jak pocą jej się dłonie.

Drzwi zatrzasnęły się. Została sama z Ylvą. Siostry wbijały w siebie wzrok, lecz żadna nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Przez otwarte okno wleciał chłodny wiatr, rozdymając ażurowe zasłony. Uniosły się one wysoko, swymi krańcami ocierając o ramię Gull. Przeszedł ją dreszcz. Nie rozumiała, dlaczego tak dziwnie się czuła. Wręcz niezręcznie. Ścisnęła dłonie. Po policzku zaczęły spływać jej łzy.

- Myślałam, że nikt nie wie, że tutaj jestem. Myślałam... Nie mogłam wysłać listu. Chciałam...Ava nie...Nie mogłam - głos Gull trząsł się. - Powiedzieli, że muszę tu zostać. Nie wiem dlaczego... Tak się bałam. Najpierw ten las. Był taki okropny, potem hethe. To tak bolało, a -

- Przestań! - Ylva wyciągnęła przed siebie prawą rękę i wymierzyła na Gull oskarżycielsko palec. - Martwiłam się o ciebie! Nie wracałaś! Myślałam, że nie żyjesz! A ty... a ty! - prychnęła.

Podeszła szybko do Gull i chwyciła ją mocno za ramię.

- Myślałam, że nie żyjesz.

- Ylva, ja... Ja naprawdę nie mogłam się z tobą skontaktować. Przepraszam... - Gull położyła dłonie na ramionach Ylvy. - Jak się tu dostałaś?

Ylva westchnęła i przytuliła siostrę.

- Przyleciałam.

- Przyleciałaś...?

- Tak, na moim hethe.

- Skąd znałaś drogę? Nawet ja nie wiem gdzie dokładnie jesteśmy. - Ylva nie odpowiedziała. Gull podniosła głowę i chwyciła ją za rękę. - Chodź. Usiądź.

Podeszły do łóżka i usiadły na jego skraju. Materac gładko ugiął się pod ich ciężarem. Gull dopiero teraz zobaczyła w jakim stanie znajduje się Ylva. Włosy miała poszarpane, a twarz bladą i zmarzniętą. Jej dłonie były wręcz lodowate w dotyku.
Gull podniosła je do swoich ust i zaczęła dmuchać. Po chwili ciałem Ylvy wstrząsnął dreszcz.

- Może będzie lepiej, jeśli się położysz. Rozgrzejesz się...

- Nie przejmuj się tym, ta kobieta powiedziała, że znajdzie dla mnie pokój.

- Ava jest bardzo miła. Na pewno dostaniesz wszystko czego potrzebujesz - Ylva uśmiechnęła się z trudem. Objęła siostrę i położyła swoją głowę na jej ramieniu.

- Gull, obawiam się, że dla Yngve już nie istniejemy. Zrobiłam coś zakazanego... Zabrałam coś zakazanego... Nie możemy się tam więcej pojawić. To niebezpieczne.

- Ale Ylva! - Gull zerwała się przestraszona. - Przecież, przecież... ach, a co z Imperatorem? On na pewno nam pomoże. Jeśli mu się wytłumaczymy...

- Imperatora nie ma w pałacu. Halvar jest pusty.

- Imperatora nie ma...? Pusty?

- Tak, Gull - Ylva wzięła głęboki oddech. - Nie wiem co teraz zrobimy. Nie wrócimy do Halvaru, nie wrócimy do matki... Ale tutaj też nie możemy zostać. - ściszyła głos - Nie ufam tej kobiecie.

- Mówisz o Avie? - zapytała ze zdziwieniem Gull.

- Och, więc tak brzmi jej imię. Nie wiedziałam... Tak, o niej. Mówisz, że nie pozwalała ci się ze mną skontaktować. Pytałaś dlaczego?

- Tak..., ale zawsze mnie zbywała... - wiatr był coraz silniejszy. Niebo ściemniało.

- Widzisz! Nie podoba mi się to. Gull... - Ylva wstała. Jej nogi lekko się trzęsły. - Musimy stąd odejść. Jak najszybciej. Najlepiej z samego rana. Potrzebuję odpoczynku, ah! - Ylva podskoczyła. Na zewnątrz zaczęła się burza.

- No nie wiem Ylvie...

- Nie zostawię cię samej, Gull. Jestem tu po ciebie. Musimy trzymać się razem. Zdałaś egzamin. Widziałam twojego hethe. Możemy polecieć.

- Dobrze. Choć wolałabym zostać... - Gull zamknęła okno. - Zaraz wrócą z Runną. Ale zanim wyjdziemy powiedz mi co takiego zabrałaś?

Ylva zamknęła oczy i zacisnęła wargi. Powoli, jej drżące dłonie sięgnęły do kieszeni. Wyciągnęły  z niej małe pudełeczko, owinięte w brązowy papier. Gull podeszła do siostry i pomogła jej wyciągnąć zawartość pudełka. Kiedy jej palce dotknęły metalu, przeszył ją dreszcz.

- Ylva, coś ty zrobiła!


***


Jej włosy targał wiatr. Leciała szybko, mknąc pomiędzy piorunami, które rozświetlały jej błękitną suknię. Była już niedaleko, czuła to. Choć naokoło widziała tylko napuchnięte, ciemne chmury, wiedziała, że to tutaj. Jej dłonie pruły powietrze, a pomiędzy palcami szamotała się długa wstęga.

Długo go tolerowała. Zbyt długo. A teraz uciekł. Lecz przed nią nie można się ukryć.

Grzmoty przybierały na sile. Patetyczny. Zniżyła lot, powoli przebijała się przez gęstą warstwę chmur. Po moich ostatnich odwiedzinach powinien nabrać trochę rozwagi. Przed nią rozciągał się las przy Rzece.

Westchnęła. A tak dobrze mu szło.

Szkoda.


***


Hillevi wynurzyła głowę. Była zmęczona. Minął niecały stan odkąd powiadomiła Siostry na Morzu Vanga o zaproszeniu do Dorii. Od tamtego czasu płynęła. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, w końcu była syreną.

Lecz teraz, kiedy razem z Siostrami zbliżały się do granicy Dorii, rozpętała się burza. Syreny nie lubią burzy. Jakkolwiek mrocznymi istotami się zdają, burza pozostaje poza zasięgiem ich przyjemności. Zwłaszcza taka. Deszcz uderzał z ogromną siłą w rozszalałą powierzchnię Oceanu, a pioruny ciskały w wodę nieprzerwanym ciągiem. Huk grzmotów roznosił się echem, a czarne chmury ciągnęły po niebie aż po horyzont.

Zanurkowała. Natychmiast ogarnęło ją uczucie ogłuszenia. Czuła, jak woda unosi się i opada, a ona razem z nią. Hillevi widziała bardzo mało. Ciemność, jaka tam panowała była onieśmielająca. Czerń otchłani wibrowała. Ogon Hillevi napierał na wodę, pchając ją na przekór prądowi. Syreny płynęły jedna za drugą. Królowa Syren Liv była ostatnia.

Hillevi, która płynęła jako pierwsza, musiała być czujna. Jeden zły ruch, jedna zła decyzja, a wszystkie byłby zgubione. Syrenom bowiem nie wolno pływać po całej przestrzeni Oceanu. Od najdawniejszych czasów używały jednego szlaku, który prowadził je do jednego i tego samego miejsca. Gdyby zboczyły spotkałby je okropny los. Bolesny. Nie wgłębiajmy się w to jednak teraz.
Ważne jest to, że Hillevi była zmęczona i bardzo mało widziała, a siła miotanych przez huragan fal spychała ją. Świadomość odpowiedzialności, jaka na niej spoczywała, była zbyt wielka. 

Nagle, Hillevi poczuła jak woda staje się coraz cieplejsza, tak jakby mroźne wody Oceanu mieszały się z wodami jakiejś rzeki. Uradowana spięła mięśnie. Już niedaleko. Z każdym ruchem wpływała w coraz to cieplejszą i słodszą w smaku wodę. Wyciągnęła przed siebie mocno ręce. Po chwili pod opuszkami palców poczuła skałę. Zaczęła przesuwać się wzdłuż jej granicy. Chropowata powierzchnia nagle skończyła się. Hillevi wpłynęła do rzeki, a za nią prawie wszystkie syreny.

Prawie, bo Królowej Syren Liv już między nimi nie było.


***


Orvar wiedział na co się zgadzał. Chciał władzy, chciał sławy. A dzięki temu mógł to wszystko zdobyć. Ale nigdy nie pisał się na narażanie własnego życia. Nie. Robił to co mu kazała. Naprawdę. Robił wszystko. Lub tak uważał. Nosił ten płaszcz, nie pokazywał twarzy, praktycznie się nie odzywał. Był miły, gościnny. Siedział na tym tronie dniami i nocami. Przyjmował delegacje, zażalenia, wszystko. 

Dlatego miał wszystko. Tak jak przed nim setki innych mężczyzn. 

Myślał, że będzie tak żył już zawsze. Lecz nie. Oczywiście, że nie mogło być tak wspaniale. Ukradli TO, a on musiał uciec. Przecież nie mógł zostać w pałacu, nie bez TEGO. Gdyby się o tym dowiedziała, zabiłaby go. A on chciał żyć. To nie jego wina.

Dlatego Orvar siedział teraz skulony w środku jednej z ciasnych jaskiń nad Rzeką. Deszcz siekał mu stopy, które nie mieściły się w środku groty, a grzmoty dudniły mu w uszach. Miał mdłości. Panowała kompletna ciemność. 

Czuł, że była wściekła. 

Otworzył oczy, gdy uderzył przed nim piorun. Z ziemi unosił się strug dymu, a nad dymem, w miejscu uderzenia, unosiła się postać. Jej błękitne szaty falowały, a włosy skręcały się jej aż po biodra. 

Orvar stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu tak się nie bał. 




*****************************

Koniec. Na dzisiaj :)

Następny rozdział prawdopodobnie w niedzielę. 
Tak, właśnie wprowadziłam nową postać. Nie, nie pogubicie się ^^

Zapraszam Was do komentowania ;>