19 lipca 2014

Rozdział 3 - Zmiany -



Witajcie ;)

Rozdział dodany na szybko. Za błędy przepraszam. W tym tygodniu oddam go do poprawy.

Tym razem możecie być ze mnie dumni bo jest dużo dialogów! Jak na razie sama jestem z tego powodu w szoku ;>
Akcja powoli, powoli się rozkręca, ale znowu dochodzą kolejne tajemnice ;)
Dzisiaj trochę dłuższy rozdział i mniej więcej takie będę od teraz dodawać. No chyba, że mnie wena opuści.

Wkrótce pojawi się też osobna zakładka, w której znajdziecie mapę dla tego świata. Zdaję sobie sprawę, że za niedługo bez niej pogubicie się kompletnie ;) Będzie tam też słownik ze wszystkimi stworzeniami, które się tutaj pojawią. Nie dodaje ich obrazów, bo takowe nie istnieją. Liczę na waszą wyobraźnie :>


Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, wejścia  i zapraszam do czytania ^.^





*********************************


Był poniedziałek.


Słońce dopiero wschodziło, pudrując nabrzmiałe nocą niebo. Czysty śpiew ptaków przebijał się poprzez grube liście leśnych drzew i niósł się dalej, przy okazji odbijając się od nieskalanej tafli jeziora. Pomiędzy ciemnymi kępami traw przemykał, cicho szepcząc, wiatr. Z pojedynczych chmur, zawieszonych znowu nie tak wysoko, skapywały drobne krople, uderzając rytmicznie w kamienną ścieżkę.

Tej nasiąkniętej duszną świeżością świtu przyrodzie, towarzyszyła, opierająca się o framugę drzwi niewielkiego domku, postać. Stała ona z lekko przymkniętymi powiekami i uchylonymi ustami. Zdawała się chłonąć rozpościerający się przed nią widok i nie poruszała się, jakby w obawie, że mogłaby to wszystko zniszczyć.



I trwałaby tak dalej, gdyby nie nagły, silny podmuch wiatru. Rozległ się stłumiony dźwięk grzmotu i na samym środku ogrodu wypalone zostało wielkie koło. Jane otworzyła oczy. Przed jej domem stała ta kobieta. Nie widziała jej już bardzo długo. Zaraz, jak ona miała na imię?

Z jej ust wydobywała się para wodna. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że na zewnątrz jest zimno. Jane podeszła do kobiety, w międzyczasie otulając się szczelniej obszernym swetrem.



- Gdzie jest Thor?



- Czy coś się stało? - zapytała Jane. - Wcześniej nikt nas nie odwiedzał - dodała, uginając się pod twardym spojrzeniem, ach, no tak – Sif.



- Nic. - I ruszyła w stronę domu.



Jane poszła za nią.



- Wybacz mi, ale co cię tu sprowadza? W dodatku jest czwarta nad ranem i... - przerwała, bo Sif zatrzymała się nagle przed nią i obróciła się na pięcie.



- To nie jest twoja sprawa - powiedziała i naparła na klamkę. - Thor!



- On śpi.



- Thor! - Sif zaczęła wspinać się po drewnianych schodach na piętro. Jane pobiegła za nią.



- Poczekaj – wydyszała. - Przecież on jeszcze śpi. To nie może zaczekać?



Sif zacisnęła wąsko usta i wzięła głęboki wdech.



- Nie, jak widać nie może. - I znów krzyknęła.



Usłyszały jakiś dziwny pomruk, dochodzący z sypialni i na korytarz wypadł Thor. Widać jeszcze nie do końca rozbudzony, bo z lekko nieprzytomnym spojrzeniem.



- Co się dzieje?! Jane, wszystko dobrze? - Jego wzrok padł na Sif i zamarł. - Och.



- Thor, musimy porozmawiać. - Wpatrywała się w niego z powagą, a on na chwile zapomniał o tym, że mieszka na Ziemi i za parę tygodni ma brać ślub. Do jego żył napłynęła adrenalina. Wreszcie coś poczuł.



- Tak, tak, oczywiście. - Zaprowadził ją do salonu, zostawiając oniemiałą Jane w przejściu.



- Jane, - dobiegł ją głos Thora - zrób mi herbatę - tu urwał i o coś się zapytał - i dla Sif też.



Zazgrzytała zębami. Pięknie, a więc teraz jakaś Sif jest ważniejsza od niej? A przecież już zdążyła ją polubić. Widać myliła się. Na pewno nie pozwoli, aby ta osoba pojawiła się na ich ślubie. Wpadać tak do czyjegoś domu. Uhh, nawet bez zwykłego 'dzień dobry'.

Jane przeszła do kuchni i nalała wody do czajnika. Wiedziała, że w tym momencie jest nie fair, ale nie obchodziło jej to. Tyle na niego czekała, a teraz, kiedy wreszcie ma go dla siebie, może się okazać, że znów zniknie. Nie może na to pozwolić. Ale z drugiej strony niby jak ma to zrobić?! Rzucić mu się pod nogi i ciągnąć za kostki? Biec za nim i wykrzykując swoją miłość, patrzyć jak zawraca i bierze ją w ramiona?



Woda się zagotowała. Wyciągnęła trzy kubki i wsypała herbatę.



Trudno. Thor zostanie tutaj, Z nią. Ze swoją narzeczoną. Nie będzie biegał z tym młotem nie wiadomo gdzie. Niby świat go potrzebuje? Jakaś zagłada? A może ktoś skaleczył się w palec?! Nie ważne. Nigdzie go nie puści.



Podniosła czajnik i zaczęła niechlujnie zalewać herbatę.



- Aa, ssssss... - Wzięła palec do ust i zaraz schłodziła go zimną wodą z kranu. Musi bardziej uważać. Och, jest tak roztargniona, że nawet nie może sobie trafić do kubka! Jeśli tak jest teraz, gdy Thor jeszcze tutaj jest, to co się stanie, jeśli go zabraknie. Nie zniesie tego nerwowo.



Przypomniała sobie jak jakieś trzy lata temu, całymi dniami siedziała skulona pod grubym kocem, z paczką chusteczek i gorącą czekoladą. Czuła się jak w jakimś głupim, tragicznym romansie. To było okropne.



Postawiła na tacy kubki i uchyliła drzwi kuchni. Z salonu dobiegały stłumione głosy. Z tej odległości nie potrafiła zrozumieć, o czym rozmawiają, ale zdawało jej się, że Thor ogromnie się wzburzył. Podeszła bliżej i zawahała się. Powinna wchodzić? Teoretycznie tak, ale... No nic, po prostu położy ta herbatę na stole i usiądzie na kanapie. Przecież to także jej dom, może tu robić, co chce.



Tylko dlaczego ma takie dziwne wrażenie, że jest niechciana?



Weszła cicho do salonu. Głowy Thora i Sif automatycznie zwróciły się w jej kierunku. Nie odezwała się. Zrobiła tak, jak zaplanowała.  Wzięła głęboki wdech i spojrzała na swojego narzeczonego. Patrzył na nią ze smutnym wyrazem twarzy. On chyba nie chce jej powiedzieć, że... Nie.



- Jane... - zaczął powoli, przeciągając z wysiłkiem jej imię. - Muszę ci coś powiedzieć.



Jej oczy śledziły jego w wyraźnym oczekiwaniu.



- Tylko proszę, nie gniewaj się...



- Jak tak mówisz trudno się nie denerwować - przerwała mu i prychnęła. No tak, oczywiście. Znów ja zostawi - na jak długo tym razem? Wrócisz przed ślubem, czy może już powinniśmy zmienić jego termin?!



- Jane, ja nie...



- Co ty nie?! Znowu to robisz. Znowu chcesz mnie zostawić. Dziękuję, że chociaż mi o tym mówisz!



Thor popatrzył się na nią z nieskrywaną urazą. Dobrze, mogła być zła, ale bez przesady.



- Jane! Dobrze wiesz, kim jestem. Wiesz, jakie mam obowiązki. Pozwól mi je wypełniać!



- Co tym razem się stało?! - wykrzyknęła, wstając.



- Uspokój się, proszę i pozwól wytłumaczyć. - Poprosił, lecz było widać, że balansuje na granicy swojej wytrzymałości. Kiedy rozwścieczona usiadła na brzegu kanapy, nie patrząc się na niego, wypuścił głośno powietrze i zaczął od początku. - Sif własnie mnie powiadomiła o tym, że znaleziono ciało Lokiego.



Jane odwróciła szybko głowę i otwarła ze zdziwienia usta.



- Co? Przecież to było tak dawno. Gdzie?



- Właśnie to jest najdziwniejsze. Podobno znalazł je jakiś ubogi rolnik z Wanaheimu.



- Ale jak...?



- Nie wiadomo skąd się tam wzięło jego ciało - odezwała się Sif.



- Muszę wrócić na jego pogrzeb.



 Te słowa brzmiały ciężko w uszach Jane jeszcze przez parę minut. Zakręciło się jej w głowie.



- Tak. Dobrze. - Tylko tyle była w stanie mu odpowiedzieć.



        Thor podszedł do niej i objął ramieniem.



- Po pogrzebie będę musiał udać się do siedziby S. H. I. E. L. D.  Prosili mnie, abym ich powiadomił, jeśli Loki się odnajdzie. - Pocałował ją w czoło.



- Thor. Musimy iść już teraz.



- Tak, poczekaj na mnie.



Sif wyszła na zewnątrz i stanęła w wypalonym kręgu. Czekała na niego tylko kilka minut. Kiedy przy niej stanął, wydawał się podekscytowany. Wiedziała, że ponowne zobaczenie zwłok Lokiego będzie dla Thora bolesne, ale z drugiej strony myśl o powrocie do domu dodawała mu odwagi.



No i w ręce trzymał młot.






***



Nie pozostało mu nic innego jak stać i słuchać. Nie miał bladego pojęcia, co powinien w takiej sytuacji zrobić. Był kompletnym wrakiem. Jedyne czym się pocieszał to to, że już nie długo się to skończy. Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.

Spoglądał teraz na nich z ukrycia swego umysłu. Pochylił lekko głowę, przysłaniając twarz włosami. Wspaniale. Nikt na niego nie patrzy. Może jeszcze uda mu się uciec. Rozglądnął się delikatnie. Po jego prawej stronie stał wysoko postawiony jegomość. Dowódca tutejszego oddziału.


Po lewej stała jakaś kobieta. Przemknęło mu przez myśl, że nawet ładna. Cóż, przecież był tylko mężczyzną. Ale nie ważne. Nie powinien teraz o tym myśleć. Stop.

Skierował wzrok na tłum stojący przed nim. Ponad tysiąc stworzeń. Wszystkie uzbrojone. Stojące w idealnych odstępach, wyprostowane. Recytowały właśnie coś, czego nie rozumiał, ale wyraźnie było to coś ważnego. Ich usta drgały z przejęcia, a zamglone oczy świeciły na żółto. Ten szklisty wzrok przyprawił Oryana o ciarki. Wydawali się mu wręcz fanatyczni. Bał się tego, o czym mogą mówić. Czy to jakaś przedbitewna zasada? Wprawiać swojego nowego Marga w przerażenie? Możliwe.



Oryan cofnął się w myślach do tego, o czym opowiedział mu Gota. Przejmując stanowisko swego ojca, nie został  nawet powiadomiony o swoich obowiązkach. Tak jakby wszyscy uważali, że on wie.



Nie wiedział.



Dlatego, dzisiejszego ranka, kiedy tylko pozwolono mu wyjść ze swoich komnat, udał się do człowieka, który stoi teraz koło niego. Od razu wypytał się go o wszystko. Z tego, co udało mu się zrozumieć, od teraz był Margiem. Głównym dowódcą armii z zachodniej ćwiartki. Do swojej dyspozycji miał kilku doradców, w tym Gota. Po nim następni byli Byda i Yves. Oni zajmowali się przekazywaniem bezpośrednich rozkazów reszcie wojska. Jako Marg, Oryan  pozyskał ogromne wpływy. Od teraz liczył się w Najwyższej Radzie, która bez jego głosu nie mogła podjąć żadnej decyzji.



W skład Najwyższej Rady wchodzili dowódcy wszystkich czterech ćwiartek, dowódca Yngve oraz sam Imperator. Przy czym on nie odzywał się nigdy, dlatego u jego boku zawsze stał doradca, który przemawiał w jego imieniu. Rada decydowała o działaniach militarnych Królestwa. Właściwie była to jedyna sprawa, w której Imperator nie podejmował samodzielnych decyzji. W końcu był już stary. Może nie ufał swoim zmysłom?



W każdym razie Oryan był Margiem, właśnie stał naprzeciw swojej armii i miał się odezwać. Przemówić pewnym, potężnym głosem. Rozgrzać ich do walki. Wyciągnąć miecz i z okrzykiem wskoczyć do rydwanu. Złapać pozłacane lejce i ruszyć na wroga, z żądzą mordu w oczach. Gnać, aż jego czysta klinga zetknie się z maślaną skórą Athaliów. Aż na jego dłoniach pojawią się krople białej mazi, nazywanej ich krwią. Aż na niebie zalśni ryk chmur i deszcz spłynie po ciężkich cielskach heronów. A on, wielki Marg, zeskoczy ze swego pojazdu i dumnie krocząc pomiędzy poległymi, wbije ostrze w serce księcia Athalii.  Zapadnie cisza, podczas której rozchyli zdziwiony wargi i wyszepcze to słowo - zwyciężyłem...




Pięknie by to wyglądało. Niestety jedyna rzecz, na którą w tym momencie zdobył się Oryan, było zachrypnięte:



- Do ataku! - Po czym, niezdarnie wchodząc do rydwanu, złapał Gota za rękę i powiedział przyciszonym głosem: - Błagam, chroń mnie.



- Panie, rozumiem. Zrobię co w mojej mocy. - I strząsając dłoń swojego zwierzchnika, dosiadł swojego konia. Marg przełknął boleśnie ślinę i ze ściśniętym sercem odwrócił się, stając twarzą w stronę wroga.



Oryan ruszył, a za nim reszta jego armii. Modlił się, aby to przeżyć. Już sam właściwie nie wiedział co się z nim dzieje. Adrenalina opanowała całe jego ciało. Pchał, dźgał, rozcinał.



Przesuwał się coraz bliżej granicy Zapadniętej Doliny.



Od trzeciego szyku athalijczków dzieliło go niecałe dwadzieścia miar. Z wysiłkiem podniósł rękę, w której trzymał miecz. W tym samym momencie słońce wyszło zza chmur, oświetlając mu drogę. Dziesięć miar. Dyszał ciężko, tak samo, jak jego konie. Cała jego twarz oblepiona była kurzem ziemi, a na oczy spływała mu jego własna krew. Siedem miar. Zobaczył mknące w jego stronę strzały. Stanął mocniej na pędzącym rydwanie i osłonił się tarczą. Trzy miary. Obok niego pojawił się Gota. Dwie miary. Nad jego głową przeleciały hethe. Spojrzał na wyciągnięte przed nim włócznie. Ruchem lewej dłoni nakazał ostrzał. Usłyszał świst i na Athaliów spadł ogień. Jedna miara. Pomiędzy oślizgłymi twarzami wroga wyłapał dziwną istotę. Spojrzała mu w oczy.




I Oryan zniknął.






************************************


Ha ;) Jak ja uwielbiam urywać w takich momentach. 
No cóż liczę, że Wam się podobało i zachęcam do komentowania ; >