EDIT: Rozdział poprawiony przez suvkę ;)
Tak jak obiecałam, dodaje rozdział jeszcze w październiku! Za opóźnienie przepraszam, ale jak na mnie, to nawet nie jest aż tak źle ;)
Rozdział jak zwykle świeży, czytaj: nie poprawiony Choć mam nadzieje, że błędów nie ma ;>
Dzisiaj wiele o Oryanie huhu ^^
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i odwiedziny. Jeśli chodzi o mnie, to postaram się jak najszybciej nadrobić wszystkie Wasze blogi (czas, czas, czas ;>).
Ten rozdział jest bardzo ważny ze względu na to, że w końcu dodaje do niego muzykę. Jest ona bardzo ważną częścią tego opowiadania, dlatego nie dodaje jej zawsze. Bardzo Was proszę aby włączyć ją od razu i słuchać przez cały rozdział i po jego skończeniu. Najlepiej przesłuchać ją do końca. Kiedyś zrozumiecie dlaczego tak robię ;)
Jest to 23 minuty ścieżki dźwiękowej z filmu "Wyznania Gejszy".
Nie przedłużając zapraszam serdecznie do czytania.
*******************************
Oryan otworzył oczy. Nie wiedział, jak długo był
nieprzytomny. Jego wspomnienia były zamglone. Usiadł i przetarł dłońmi twarz. W
miejscu, w którym się znajdował, nadal nie było ani skrawka światła.
Rozprostował ramiona i podparł się nimi. Wyciągnął obolałe nogi przed siebie i
wziął głęboki wdech.
Zakuło go w klatce piersiowej. Spojrzał tam, ale było zbyt
ciemno, by cokolwiek dostrzec. Przeniósł więc ciężar ciała na lewą rękę i
przejechał prawą dłonią po piersiach. Wyczuł jakąś klejącą się substancję. Podniósł
dłoń do nosa. Tak, zdecydowanie tak pachniała krew. Wzdrygnął się.
Gdzieś w tyle głowy zaczął sobie przypominać. Najpierw
wróciły do niego wspomnienia bitwy. Wyraźnie pamiętał, jak jechał na rydwanie.
Widział setki powykrzywianych twarzy Athallian. Zbliżał się do nich. Podnosił
miecz. Tak, na pewno. Miał już zadać pierwszy cios. Pamiętał, jak krew
pulsowała mu w uszach. Wszędzie był pył i ten przeraźliwy smród. Jego oczy
łzawiły.
I nagle ta dziwna twarz. Potem wszystko zniknęło.
Pamiętał, że ktoś krzyczał. Krzyczał tak mocno, że z uszu
Oryana zaczęła lecieć krew. To go otumaniło. Był bezsilny, bezwolny. Stracił
przytomność.
Pamiętał, że kiedy obudził się po raz pierwszy, był sam.
Był w jakimś niezidentyfikowanym miejscu. Otoczony gęstą czernią.
Pamiętał te głosy. Dźwięki, które wydawały, były mu
nieznane. Brzmiały niczym jakiś stary, zapomniany język. Miał wrażenie, że jest
przy nich bezpieczny. Czuł się tak dobrze. Do czasu aż go nie powaliły.
Pamiętał przeszywający ból. Jak długie, ostre paznokcie
wbijały się w jego ciało. Jak tracił oddech. Bał się. Potwornie się bał.
A potem nastąpił błysk i znów był sam. Znowu stracił
przytomność.
Teraz obudził się gdzie indziej. Właśnie doszedł do takiego
wniosku. Powietrze nie było tak chorobowo czyste. Czuł w nim kurz. Oryan
uświadomił sobie również to, że nie ma na sobie koszuli. Może i była rozerwana,
ale na pewno nie aż tak by zniknęła. W pośpiechu sprawdził, czy ma na sobie swoje spodnie.
Nie miał. Był nagi.
Serce zaczęło mu szybciej bić. Co się stało, gdy był
nieprzytomny? Dlaczego nie ma na sobie ubrań? Gdzie
on jest? Zamrugał parę razy i
wytężył wzrok. Nadal nic nie widział. Potrząsnął głową. Spodziewał się, że w
jego twarz uderzą długie kosmyki. Nic takiego się nie stało. Zdezorientowany
dotknął głowy.
Był łysy.
Macał dłonią po śliskiej potylicy i poczuł, jak jego mózg
przestaje pracować. Nie wytrzymał. Zaczął się śmiać. Był to śmiech istoty,
której jest już wszystko jedno. Śmiech kompletnego szaleństwa. Miał odsłonięte
zęby, a dłońmi bił się po twarzy. I ciągle się śmiał.
Całym jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Opadł na plecy i
zaczął wierzgać nogami. Śmiech przerodził się w głuche wycie. Uderzał teraz
pięściami w swój brzuch. Wysunął język i gryzł go tak długo, aż poczuł w ustach
krew. Znowu. Robił tak jeszcze przez paręnaście minut. W końcu umęczony
zesztywniał. Dla potencjalnego obserwatora byłby to widok dziwny. Otóż Oryan,
który przez długi kawał czasu nie kontrolował swego ciała, które robiło, co
chciało, nagle zamarł. Zapanowała cisza.
Wpatrywał się w osłupieniu w sufit. Tak, w sufit. Z
rozchylonych ust ciekła mu krew i ślina. Nagle poczuł pod sobą coś śliskiego.
Dotknął tego. Między jego palcami prześlizgnął się kawałek zimnego materiału.
Obojętnie przesunął ręce pod głowę. Leżała ona na poduszce. Wciągnął mocno
powietrze. Tym razem poczuł coś innego. Jakby delikatny zapach róż. Wbił stopę
w materiał. Był miękki. To na
czym leżał, było miękkie i delikatne. Jakby
materac napełniony puchem z kwiatów.
Rozglądnął się. Po lewej stronie, w półcieniu, zaznaczone
było krzesło. Wydawało mu się, że jest ono mosiężne. Wyciągnął rękę, ale nie
dosięgał z tej odległości. Podniósł się więc i oparłszy się na ramieniu,
powtórzył czynność. Siedzenie krzesła było gładkie, jednak podłokietniki były
ostro zakończone. Nie wiedział dlaczego, ale to krzesło go zafascynowało.
Zapragnął na nim usiąść.
Wstał. Podłoga była przyjemnie ciepła. Chociaż jej nie
widział, mógł śmiało powiedzieć, że była drewniana. Podpierając się na szafce,
która również była obok łóżka, usiadł na krześle. Pierwsze wrażenie — niebywałe
zimno. Lecz nie ma się co dziwić, w końcu było z metalu. Oparł głowę i
skrzyżował wyprostowane nogi. Dawno już nie było mu tak wygodnie. Przymknął
oczy. Zaczął przysypiać.
W pewnym momencie poczuł czyjąś obecność. Zdawało mu się,
że ktoś wszedł do jego pokoju. Robił to bardzo cicho. Gdyby nie skrzypienie
parkietu, nawet by się nie zorientował. Ten ktoś podszedł do łóżka i coś na nim
położył. Oryan uchylił powieki. Zobaczył ciemną sylwetkę, która zbliżyła się do
szafki stojącej nieopodal. Nagle pokój rozjaśnił ogień płynący ze świeczki.
Oryan, który już dawno nie widział światła, sapnął i zakrył oczy dłońmi.
Postać usiadła na łóżku, dokładnie naprzeciwko Oryana.
Praktycznie stykała się z nim stopami. Nic nie mówiła. Powoli odsłonił twarz.
Spomiędzy przymrużonych powiek dostrzegł kobietę. Ubrana była w szarą, jedwabną
suknię. Refleksy światła odbijały się od jej błyszczącej powierzchni, nadając
jej ciepła. Kobieta miała chustę na głowie. Zasłaniała ona część jej twarzy.
Oryan widział tylko blade usta i zaciśniętą szczękę.
Wpatrywali się tak w siebie (przynajmniej Oryan to robił,
bo nie widział jej oczu) aż kobieta wstała. Oryan automatycznie przyciągnął
nogi do siebie i założył ręce na piersi. Z przerażeniem przypomniał sobie, że
przecież jest nagi. Starał się zasłonić jak najdokładniej wszystkie części
ciała, których z pewnością nie chciał przed nią odsłaniać. Śledził każdy jej
krok. Odwróciła się, aby podnieść z łóżka tę rzecz, którą wcześniej tam
położyła. Strzepnęła ją. Okazała się być szatą. Brunatną, męską suknią ze
skórzanymi naramiennikami. Podała ją Oryanowi. Właśnie wtedy zauważył, że
dłonie kobiety schowane są za wyszywanymi cienką nicią, rękawiczkami. Jednak na
jeden z palców nałożony miała ciężki pierścień. Srebrny z wyrzeźbionymi w nim
głowami ptaków. Przeszło mu przez myśl, że podobny symbol już gdzieś widział.
Nie mógł sobie tylko teraz przypomnieć gdzie.
Przyjął oferowane mu ubranie i od razu się nim przykrył.
Kobieta delikatnie się uśmiechnęła.
– Musisz się umyć. – Przerwała, widząc, jak Oryan wzdrygnął
się na dźwięk jej głosu. Odczekała parę sekund. – Widzę, że twoja rana znów się
otworzyła. Trzeba będzie ją ponownie nasmarować lekarstwem. Nie bój się –
dodała i jej usta rozchyliły się w uspokajającym uśmiechu.
Oryan chciał coś odpowiedzieć, ale odkrył, że nie może
wydobyć z siebie głosu. Miał gulę w gardle. Kobieta, jakby czytając mu w
myślach, powiedziała:
– Spałeś bardzo długo. Tutaj jesteś już od dwóch stanów, a
nie wiem, jak długo byłeś nieprzytomny wcześniej. Teraz ważne jest, byś zjadł
coś porządnego. – Odwróciła się i podeszła do drzwi znajdujących się
naprzeciwko łóżka. – Kiedy będziesz już gotowy, wyjdź na korytarz, będę na
ciebie tam czekać. Ciągle jest noc, więc staraj się nie hałasować więcej.
Lepiej nie obudzić innych.
Po tych słowach wyszła z pokoju. Oryan siedział w
całkowitym szoku. Chwilę zajęło mu, zanim się pozbierał i znalazł toaletkę, a na
niej misę z wodą. Umył zaschniętą już krew i założył szatę. Nie widział nigdzie
lustra, ale może to i dobrze. Wolał nie wiedzieć, jak wyglądał bez swoich
długich włosów. Lekko zdenerwowany, chwiejąc się, podszedł do drzwi i nacisnął
klamkę. Kiedy znalazł się na korytarzu, zachwiał się lekko, od razu pod ramię
chwyciła go owa kobieta.
– Jesteś jeszcze słaby. Pomogę ci. Jak masz na imię? –
Postarał się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.
– Or-oryan – wychrypiał.
– Miło mi cię poznać Oryanie. Ja mam na imię Gull.
***
Wody jeziora Etiti słynęły z niezwykłych właściwości.
Leczyły rany, zasklepiały złamane serca. Było w nich jednak coś jeszcze
bardziej niezwykłego. Otóż mówiono, że na środku jeziora jest wyspa. Wysypany
piaskiem skrawek lądu. Z dwóch stron obrośnięty przez jabłonie. Podobno raz na
jeden okres na wyspę przypływały syreny. Wychodziły wtedy na powierzchnię, by
skosztować soczystych jabłek, które spadały prosto na ich wyciągnięte dłonie.
Konsumpcja owoców nie była jednak ich jedynym celem.
Syreny, pod przewodnictwem swej królowej odbywały tam ważne narady. Gdyby
robiły to otwarcie, pewnie nikt by się tym nie interesował. Lecz one
zachowywały wszystko w jak największym sekrecie. Strzegły swych tajemnic tak
pilnie, że każdy ciekawski mężczyzna, który zapragnął bliżej je poznać, znikał
w nieznanych okolicznościach.
Tak było zawsze. I to właśnie działo się teraz. Królowa
Syren Liv, wraz ze swymi Siostrami, przypłynęła na wyspę. Siedziała na stosie
lśniących, czerwonych jabłek, otulona jedynie w płaszcz z liści paproci. Jej
białe włosy spływały kaskadami na jej kolana. Wpatrywała się w łódkę, która
płynęła w ich stronę. Gestem dłoni nakazała, by żadna z Sióstr się nie ruszała.
Dostrzegła bowiem, że chce ich odwiedzić jakaś kobieta.
Kiedy łódka przybiła do brzegu, Królowa Syren Liv wstała.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Uśmiechnęła się szczerze. Wiedziała już, że
niedługo wiele osób będzie miało problemy i ona chętnie pomoże w ich tworzeniu.
**************************
I jak? Przyznam szczerze, że Oryan dał mi popalić. Chciałam przedstawić go jak najbardziej naturalnie i liczę, że Wam się spodoba ;>
Zapraszam do komentowania.