9 listopada 2014

Rozdział 8 - Prawo -




Niespodzianka!

Nawet ja się nie spodziewałam, że tak szybko uda mi się napisać nowy rozdział. 
Sama jestem w szoku ;)

Dzisiaj trochę spokojniej, niektóre sprawy się w części rozjaśniają.
 Ale nie byłabym sobą nie dodając kolejnej nowej postaci ^^

Rozdział poprawiony przez suvkę :)

Na następny rozdział będziecie musieli poczekać trochę więcej czasu, 
ale dziewiątka będzie ostatnim, rozdziałem 'statycznym'. 

Żebyście nie nabrali wątpliwego poczucia, że do tej pory coś się działo. 
Tak na prawdę to nawet się nie zaczęło! Ha! 

Będzie genialnie. Aż mam dreszcze, jak o tym pomyśle ;)

Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze - jesteście wspaniałymi czytelnikami! 

A teraz zapraszam Was do czytania ;>





**********************************



W zamkniętym pokoju siedziała dziewczynka. Nie różniła się wiele od innych niewolników. Drobna, blada, z obdartymi od pracy dłońmi. Siedziała w ciszy. Jedynym źródłem światła było maleńkie okienko wychodzące na zachód. Jej pokój był zimny. Wyłożony od podłogi aż po sufit ciężkim kamieniem, który obdzierał jej bose stopy. Po prawej stronie stał tapczan. Swoim stanem nadawał się bardziej dla psa niż dla dziecka, lecz nikt się tym nie przejmował. Była to norma. Nie zapomnijmy wspomnieć, że dziewczynka ta miała dziesięć lat i była niewolnikiem służącym władcy Athalli.

Jako służka musiała szorować posadzki, prać ubrania władcy i jego rodziny. Często również zajmowała się przynoszeniem mu posiłków. Można rzec – robiła dla niego wszystko. Lecz jako niewolnik nie była wynagradzana. To rozumie się samo przez się.

Mieszkała już tutaj od połowy okresu. Bardzo długi czas jak na tak małą osóbkę. Była na skraju wycieńczenia. Codzienna rutyna, codzienne kary. Znęcanie się nad nią za byle co. Niedożywienie, odwodnienie.

Umierała. Tak się jej wydawało.

Siedziała na tym swoim brudnym tapczanie i nie miała siły się położyć. Nie miała siły zamknąć oczu. Bała się, że jeśli to zrobi, już nigdy ich nie otworzy.

Zapłakała.

Nie był to jednak płacz dziecka. Był to płacz dorosłej kobiety, która przeżyła całe życie. Płacz wielkiego bólu i doświadczenia. Trzęsły jej się dłonie. Resztki włosów opadły na twarz. Lecz z jej oczu nie lały się łzy. Już nie potrafiła ich z siebie wydobyć. Zniknęły tak jak ona sama. Rozpłynęły się w tym gęstym od odoru Thalijczyków powietrzu.

Wyobrażała sobie, że jej dawno wylane łzy płyną gdzieś ponad chmurami. Szukają drogi do domu. Lecą niesione delikatnym powiewem wiatru. Szklą się w czystych promieniach słońca. Są wolne...

Dziewczynka została uprowadzona podczas jednej z napaści Thalijczyków na Dziewiątą Marchię. Był to atak dość niespodziewany. Zginęło pół wioski granicznej. Druga jej połowa została wzięta do niewoli. Resztę Dziewiątej Marchii strawił ogień.

Ze wszystkich znajomych dziewczynce twarzy, żyły już tylko dwie osoby. Jej wuj i jakaś trzydziestoletnia kobieta. Nie znała jej wcześniej, kiedy jeszcze mieszkali w wiosce. Były sobie obojętne. Jednak teraz traktowały siebie jak rodzinę. Ta trójka. Dziewczynka, wuj i kobieta. Oni również mieli za niedługo dołączyć do swych zmarłych krewnych.

Przynajmniej część z nich miała rację.

Dziewczynka z trudem podniosła głowę i wpatrzyła się w okno. Było jej ostoją. Światło, które z niego padało, dawało jej poczucie jakiejś magicznej siły, czegoś, co wciąż daje jej nadzieje. Powoli opadła na plecy. Odetchnęła i rzuciła ostatnie spojrzenie na pogrążający się w mroku nocy pokój. Czuła, że jest to ostatni raz, kiedy go widzi.

I miała rację.

Kiedy tylko zamknęła znużone oczy, dwór władcy napadli zamaskowani jeźdźcy. Wyrżnęli wszystkich. Dosłownie. Na koniec zostawili sobie lochy niewolników. Kiedy otworzyli drzwi do pokoju dziewczynki, zamarli.

Była ona jedyną istotą, która nie została przez nich tej nocy zamordowana. Spała. A jej imię brzmiało Runna.

***



Znów nie mógł spać. Męczył się tak już piątą noc z rzędu. Dokładnie od tego czasu był ponownie świadomy. Pierwszej nocy po przebudzeniu ogromnie lękał się zasnąć. Obawiał się, że to wszystko okaże się tylko snem. Przerywnikiem w jego męce. Jednak tak się nie stało. Zasnął, trzymając za rękę tę dziwną kobietę, jaką była Gull. Przez cały pierwszy dzień nie widział jej twarzy. Nie mógł więc określić jej urody. Czuł się z tym dziwnie. Nie był przyzwyczajony do rozmowy z chustą, która okalała jej twarz. Ale nie narzekał. Wreszcie był spokojny. No może tylko częściowo, ale zawsze.

Od pięciu dni poznawał miejsce, do którego został sprowadzony. Ciągle nikt mu nie wyjawił, jak tu się znalazł. Nie wiedział też, gdzie był przedtem. Choć starał się to przerażające miejsce wydrzeć z pamięci, wciąż zadawał sobie to pytanie. Nurtowało go niezmiernie. Drążyło głębokie tunele w jego poharatanym już umyśle.

Dowiedział się jedynie, kto go uratował. Nie jak, ale kto. Poznał ją w trakcie swego trzeciego dnia. Jadł właśnie śniadanie w towarzystwie Gull, która tego dnia była nadzwyczaj milcząca. Przełykał właśnie spory kawał chleba, gdy do jadalni wszedł anioł. Nie w sensie dosłownym. Oryan nigdy wcześniej nie widział tak pięknej kobiety. Miała śniadą cerę i czarne, gęste jak smoła włosy, sięgające jej do kolan. Pamiętał dokładnie, w co była ubrana. Dość nietypowo jak na taką piękność. Brunatne futro opadało na jej zgrabne ciało, zasłaniając granatową tunikę. Opinające, również granatowe spodnie, włożone miała w wysokie, ciemne kozaki. W ręce trzymała łuk i parę postrzępionych strzał. Wyglądała groźnie. Przynajmniej dopóki nie spojrzało się na jej twarz. Błękitne oczy były niczym kołysanka.

Oryan pomyślał, że chciałby, by te oczy były tylko jego kołysanką.

W czasie, gdy on rozpływał się nad urodą kobiety, Gull podeszła do niej i zaczęły szeptać. Nie potrafił rozróżnić słów. Widział tylko, jak Gull uśmiecha się i wychodzi z jadalni. Wtedy rozmawiał z kobietą po raz pierwszy.

– Cieszę się, że już się obudziłeś. Naprawdę zaczynałam się martwić – powiedziała i obdarzyła Oryana szczerym uśmiechem. W tym momencie po raz pierwszy naprawdę zatęsknił za swoimi długimi włosami. Poczuł się wręcz niegodny przebywania w obecności kogoś tak pięknego.

– Zapewne jesteś ciekaw, kim jestem. Nazywam się Ava Arridranna i jestem właścicielką tej posiadłości. – Oryan pomyślał, że Ava to najwspanialsze imię, jakie kiedykolwiek słyszał. – Znalazłam cię nieprzytomnego ponad dwa stany temu. Leżałeś pomiędzy drzewami, w alei prowadzącej do tego domu. Prawdę mówiąc, wyglądałeś koszmarnie. Miałeś wiele ran na ciele, ale najgorzej wyglądała twoja głowa. Cała spopielona. Tak jakby wszystkie twoje włosy się spaliły, pozostawiając po sobie tylko pył...

Ava podeszła do stołu i rzuciła na niego łuk i strzały. Rozpięła futro i spojrzała ponownie na Oryana.

– Jak się teraz czujesz?

– Już lepiej – powiedział i wstał. Chciał jej pokazać, jak bardzo jest jej wdzięczny. - Dziękuję ci pani za ocalenie mojej marnej osoby. – I skłonił się praktycznie do samej ziemi.

– Och, przestań! Nie bawmy się w takie uprzejmości. Jesteś gościem w moim domu i pragnę, byś czuł się swobodnie. Gull na pewno oprowadziła cię po wszystkich pomieszczeniach, prawda?

– Tak...

– Wspaniale! W takim razie nie przeszkadzaj sobie... Jedz dalej. Ja muszę teraz wyjść. Gull będzie ci towarzyszyć przez resztę dnia. – Wzięła głębszy wdech. – Oczywiście jeśli upora się z pewnym małym zadaniem.

Odwróciła się w stronę drzwi.

– Aha, zapomniałabym. Teraz jesteś na terenie państwa Dorii.

I wyszła.

Od tamtego czasu już jej nie widział. Jednak był pewny, że niedługo znów ją zobaczy. Tak przynajmniej powiedziała mu Gull. Chciał zapytać się o przebieg bitwy pod Zapadniętą Doliną. Może będzie coś wiedzieć.

Ziewnął i przewrócił się na drugi bok. Musi w końcu zasnąć.

***


Gull czytała tę samą książkę już trzeci raz. Bardzo się denerwowała. Chciała powiadomić Ylvę, że nic jej nie jest. Jednak nie miała takiej możliwości. Nie mogła wyjść poza granicę posiadłości Avy, tym samym skazując swą siostrę na życie w niepewności. Źle się z tym czuła. Wiele razy pytała o pozwolenie, odpowiedź była jedna – nie. Stanowcze 'nie'.

Więcej nie naciskała.

Rozprostowała kolana. Mieszkała w Dorii już od czterech stanów. Nie pamiętała samego momentu przebudzenia, ale wiedziała, że nie znajduje się w swoim pokoju Yngve. Było tu o wiele spokojniej. Ciszej.

Jej hethe również tu był. Ciągle nie mogła sobie uświadomić wydarzeń z dnia zadania. Były jak za mgłą. Jedyne, czego nie dało się zapomnieć, to ból na czole. Kiedy tylko Ava ją znalazła, zakryła usta dłonią. Już dawno nie widziała naznaczonego człowieka. Hethe bowiem, nawet jeśli pozwalają się wybrać Yngve, nigdy nie wybierają same. Skomplikowana procedura myślowa. Takie było ich prawo. A jednak hethe Gull ją naznaczył. Nietypowa sytuacja.

Ptak, nie dość, że pozwolił stać się oddanym marnemu człowiekowi, to jeszcze sam przeniósł ją do Dorii. Tak jakby wiedziony jakąś nieznaną siłą. Jakby coś kazało mu ją tutaj przyprowadzić.

Gull nazwała swego hethe. Nie wiedziała, jakiej jest płci. Nie znała się na tych ptakach, ale wygodnie było jej myśleć, iż jest to samica. Dlatego nadała jej imię Svea. Krótkie i ładne. Melodyjne, a to najważniejsze – szczególnie dla Yngve.

Westchnęła. Powinna już iść spać.
Odłożywszy książkę, przebrała się w białą koszulę nocną i wtuliła się w pachnącą kwiatami lawendy poduszkę.


***************************


Mam nadzieję, że się Wam podobało. Czekam na waszą opinię. 
Zapraszam do komentowania :>