Witam Was, witam!
Chciałam Wam bardzo podziękować, za tak miłe życzenia!
W dzisiejszym rozdziale, nieco więcej,tajemnic (no to jest oczywiste) i zagadek.
Wyjaśni się też parę drobnych rzeczy. Od tej pory nic już nie będzie spokojne.
Mam tylko nadzieje, że moje sceny nie są zbyt brutalne, staram się jak mogę, aby zachowywały nutkę poetyckości, więc może nie będzie tak źle :) Dzisiaj nieco krócej.
Pamiętajcie, aby czytać wszystko bardzo dokładnie. U mnie nawet najmniejsze szczegóły, które czytając często się opuszcza, mają ogromne znaczenie.Zwłaszcza w kolejnych rozdziałach się o tym przekonacie. Dlatego radzę, aby jeśli ktoś nie pamięta co się działo wcześniej, powinien wrócić i przeczytać dany rozdział raz jeszcze :>
Rozdział nie poprawiony.
Rozdział nie poprawiony.
A teraz bardzo serdecznie zapraszam Was do czytania ^^
**********************************
Dla Ylvy był to trudny czas. Ciągłe
zamartwianie się o Gull, treningi i pretensje ze strony Vivecki. Powoli
zaczynały puszczać jej nerwy. Była rozdrażniona. Nie wiedziała co ma ze sobą
zrobić. Gull nie było już dokładnie pięć długich stanów. Każdy dzień stawał się
nie do wytrzymania. Z godziny na godzinę, Ylva czuła, jak wzrasta w niej
uczucie paniki. Bała się, tak bardzo się bała.
Wszystkie próby kontaktu z Gull spełzły
na niczym. Na nic zdały się wyprawy grup Yngve do lasu. Poszukiwania trwały
ponad dwa stany, aż w końcu Vivecka zarządziła ich zakończenie. Yngve
współczuli jej. Jednak co mogli zrobić?
Ylva myślała nawet aby udać się do
Imperatora. Mieszkali przecież obok siebie. Może on mógłby jej pomóc. Niestety
nie została do niego dopuszczona. Na początku czuła się z tego powodu urażona.
Przecież wcześniej, nie miał nic przeciwko odwiedzinom Yngve, wręcz przeciwnie,
zawsze przyjmował każdego. Lecz dopiero po pewnym czasie okazało się, że
Imperator opuścił Halvar.
Ta wiadomość wstrząsnęła całym pałacem,
bowiem od bardzo długiego czasu Imperator pozostawał wierny swej stolicy.
Wcześniej natomiast, gdy wyjeżdżał, wiedzieli o tym wszyscy. Teraz jednak
zniknął cicho, nie informując o tym nikogo. Dla Ylvy był to dodatkowy cios.
Wiedziała, że była to jedyna osoba, która mogłaby jej pomóc odnaleźć Gull.
Dlatego na pewien czas pogrążyła się w rozpaczy.
Poprawa samopoczucia nadeszła do niej z
niecodzienną wiadomością. Oto parę godzin temu dostała list. Nadawca był
nieznany dla Ylvy, ale najwyraźniej znał i ją i Gull. W liście zapisana była
godzina i miejsce spotkania. Napisano w nim, że znane jest miejsce przebywania
Gull. Jej siostra nie potrzebowała więcej. Można powiedzieć, że była
zdesperowana. W żadnym innym wypadku, nie zrobiłaby tego, co zrobić zamierzała.
Było to sprzeczne ze wszystkimi zasadami obowiązującymi Yngve. Choć motyw jej
działań będzie zrozumiały, z pewnością zostanie posądzona o zdradę. Jej imię
zostanie wykreślone z zastępów Yngve, a ona sama skazana na, w najlepszym
wypadku, ciężkie prace do końca swego życia.
Jednak w tym momencie nie dbała o
to. Szła prosto, przed siebie, z wyraźną determinacją w oczach. Przemierzając
korytarze pałacu, stawiała ciche kroki, co chwilę przysuwając się bliżej
ściany. Nagle zza jednego z filarów wyłoniła się postać. Na jej ramionach
zarzucona była gruba, czarna peleryna. Twarz zakrywał obszerny kaptur. Ylva
zatrzymała się. Przez myśl przemknęło jej, że to jakaś pułapka. Ale dlaczego
niby ktoś miałby chcieć ją schwytać? Pomyślała, że to absurd i podeszła
bliżej.
Postać wyciągnęła do niej ubraną w
rękawiczkę dłoń. Pomiędzy jej palcami widniał mały skrawek papieru.
Wahając się, Ylva wzięła go i zaczęła czytać.
"Wybacz, że się do ciebie nie
odezwę. Nie mogę mówić. Będziemy porozumiewać się w ten sposób. Mam nadzieję,
że nie sprawi ci to problemu. Wiem gdzie jest twoja siostra. Na razie nie
musisz się o nią obawiać, jednakże będziesz jej potrzebna. Dlatego ważne jest,
abyś teraz poszła ze mną. Liczę, iż jesteś spakowana. Możesz nazywać mnie
Quenby."
Ylva stwierdziła, że to jakiś żart. Nie
dość, że nie wiem kto to jest, to jeszcze nie może z nim porozmawiać! Podniosła
oczy i wpatrzyła się w postać. Nie ma przecież wyjścia. To jedyne rozwiązanie.
Musi się na nie zgodzić.
Postać jakby znając jej decyzję, ukłoniła
się lekko i wykonując gest dłonią, który zapewne oznaczał 'za mną', wyskoczyła
przez okno w noc. Ylva, nie wiele myśląc zrobiła to samo. Nie bała się upadku,
ponieważ, gdy tylko jej nogi straciły oparcie podłoża, pod nią, jakby z znikąd
wyłonił się jej hethe. Dosiadła go w locie i spojrzała za siebie. Nikt niczego
nie usłyszał. Dobrze. Ważne, że nikt nie będzie wiedział gdzie się podziała. I,
co ważniejsze, co ze sobą zabrała.
Zakapturzona postać pojawiła się po jej
prawej stronie, ale ona nie dosiadała żadnego ptaka. Kiedy Ylva przyjrzała się
jej bliżej, spostrzegła, iż postać leci sama. Jej szaty wirowały wokół niej jak
szalone, rwane przez ostry wiatr. Kaptur ściskała mocno dłońmi, jakby w obawie
przed zerwaniem. Nie można zaprzeczyć, że wprawiło to Ylvę w spore zdziwienie.
Patrzyła oniemiała, jak Quenby skręca i wzlatuje wyżej ponad chmury. Ylva
podążyła za nią. Hethe miał kłopot z dotrzymaniem tempa. Dawno już z nim nie
trenowała i wiedziała, że się rozleniwił. Nie mogła jednak teraz zwolnić.
Pochyliła się nieznacznie w stronę ucha ptaka i zaczęła szeptać swoje prośby.
Bo tego nie wiecie jeszcze o hethe. Im nigdy się nie rozkazuję, zawsze prosi. W
innym wypadku, w nawet najgłębszej więzi może dojść do rozłamu, a tego Ylva z
pewnością teraz nie chciała,
Ptak posłuchał i począł energiczniej
machać skrzydłami. Nastroszył pióra i podkulił nogi, dając Ylvie możliwość
oparcia na nich swych własnych. Zahaczyła więc nogi pomiędzy cielskiem hethe i
mocniej ścisnęła go za szyję. Poczuła jak cała krew spływa z jej czoła i w
następnej chwili pruła w idealnym pionie w górę. Łzy zaczęły napływać do jej oczu.
Zacisnęła powieki, a kiedy je otworzyła, zobaczyła przed sobą Quenby. W porządku, pomyślała, teraz pozostaje mi tylko liczyć na
uczciwość tej istoty. Uśmiechnęła
się do siebie. Może jednak nie wszytko stracone.
***
Pernill przechadzał się
właśnie po swoim ogrodzie. Nie przeszkadzało mu to, że jest środek nocy. W
nikłej poświacie księżyca, rozświetlającej bujne rośliny, znajdywał coś w
rodzaju ukojenia. Wolnym krokiem zbliżył się do stojącej przy grubym pniu,
ławce. Usiadł na niej i wciągnął głęboko powietrze. Do jego nosa napłynął
świeży zapach bzu. Uwielbiał go.
Przymknął powieki. W myślach
przeleciały przed nim obrazy, z którymi wiązał się ten zapach. Nie wszystkie
były istotne, ot, po prostu codzienne życie. Jeden z nich zamajaczył na dłużej.
Pamiętał ten dzień bardzo dobrze. Było to dokładnie dwadzieścia pedów temu.
Pamiętał, jak wraz z matką wyszedł na targ. Był wtedy małym chłopcem, nie wiele
wiedział o świecie. Zachwycał się tym, jak chmury płyną po niebie. Wyobrażał
sobie, że lecą gdzieś na koniec świata. Bardzo chciał poznać to miejsce.
Fascynowało go. Rozmyślał nad nim całymi dniami, często zaniedbując swoje
obowiązki. Był tylko małym chłopcem.
Jednak tego dnia, gdy poczuł
słodki zapach bzu, zrozumiał, że życie nie jest bajką. Trzymał matkę za rękę.
Podskakiwał, kiedy przed jego oczami rozegrała się okrutna scena. Na środku
targu stała stara żebraczka. Nad nią górował jeden z tamtejszych rabusiów.
Kobieta skuliła się i błagała go, aby darował jej życie. Rabuś się tym nie
przejmował. Podniósł dłoń, w której trzymał ostry kamień i uderzył kobietę nim
w twarz. Biedaczka zaczęła krzyczeć i wołać o pomoc. Pernill dobrze ją znał.
Choć inni uważali ją za nędzną istotę, on, wraz z kilkoma swymi kolegami,
przychodził czasem do niej, aby posłuchać opowiadań.
Polubił ją. Jednak, kiedy tak
stał i patrzył, jak rabuś ciska w nią kamieniem, a z jej policzka sączy się
burgundowa krew, nie wiedział co zrobić. Po prostu patrzył. Ona wołała, a on
sparaliżowany, patrzył. Pamiętał, jak potem długo obwiniał się za jej śmierć.
Myślał, że mógł ją uratować. Dopiero po pewnym czasie dotarło do niego, że nie
tylko on się temu przyglądał. Przecież targ był tłoczny. Nikt się nie ruszył by
pomóc kobiecie. Nikt. Pernill próbował dowiedzieć się co było powodem agresji
rabusia. Chodziło o jakieś parę ehtów, które żebraczka znalazła na ulicy, a
które on uznał za swoje. Łatwy interes. Szybki.
Od tamtego dnia zapach bzu
pojawiał się w życiu Pernilla już w bardziej optymistycznym wydaniu. Jednym z
takich wydarzeń było spotkanie jego obecnej, jedynej żony. Śmieszne to, jak
losy mogą się niespodziewanie ze sobą spleść. Krążył wtedy nad brzegiem rzeki i
próbował wymyślić, jak wykonać następne, niebywale ciężkie zlecenie, kiedy ją
zobaczył. Pochylona nad wodą, prała w niej ubrania. Raz za razem wyciągając
ociekające szaty i zamaczając je z powrotem. Była wyraźnie zmęczona. Pot
spływał po jej czole, a kolana uginały się i prostowały z widoczną trudnością.
Podszedł do niej i zaczął studiować jej twarz. Była to najpiękniejsza kobieta,
jaką widział w całym swoim życiu. Miała bladą, niemalże porcelanową cerę i
kontrastujące z nią błękitne oczy.
Pernill zamrugał kilka razy,
aby upewnić się, że nie śni. Pamiętał, jak niezgrabnie do niej zagadnął. Nigdy
wcześniej tak się nie denerwował. Ona natomiast, jakby wyczuwając jego wahanie,
uśmiechnęła się szeroko i przedstawiła.
Spotykali się często,
rozmawiali, jeździli konno. Aż w końcu, Pernill, choć sam nie wiedział, jak do
tego doszło, oświadczył się jej. Wtedy czuł zapach bzu bardzo wyraźnie. Tak
samo, jak w tej chwili.
Poczuł drobne łaskotanie na
szyi i ciepły oddech swojej żony.
- Znów ode mnie uciekłeś. -
Powiedziała z udawanym smutkiem. - Myślałam, że dzisiaj położymy się razem. Nie
widzieliśmy się tak długo.
- Wiem, wybacz mi, kochana,
ale musiałem pomyśleć. Czuję, że dzieje się coś dziwnego. Na pewno pamiętasz,
jak mówiłem ci o kradzieży mojego dzieła.
- Mówisz o tym kryształowym
łożu smoka?
- Tak, dokładnie o tym. Nadal
pozostaje dla mnie zagadką to, w jaki sposób komuś udało się wynieść coś
takiego i to sprzed nosa smoka! Ale to nie wszystko. Clarubell, bo tak się
nazywa ten smok, również zniknęła. - Spojrzał na żonę, która teraz siedziała
obok niego.
- Jak to, zniknęła?
- Mieszkańcy Dunn słyszeli
jej ryk, a potem widzieli, jak odlatuje. Było to jakieś cztery stany temu. Od
tamtej pory nie wróciła. - Pernill spuścił wzrok z żony i ścisnął dłonie.
- Aż tak przejmujesz się
jakimś smokiem? Błagam, czy naprawdę nie masz nic lepszego do roboty?
- Zrozum, że to jest bardzo nietypowe.
- Och, oczywiście, że jest,
ale to nie twoja sprawa. Ty tylko wykonałeś swoją pracę. Nie odpowiadasz za to,
co się z nią później działo. - Przykryła jego ściśnięte pięści swoimi drobnymi
dłońmi i uśmiechnęła się. - Poza tym, teraz gdy mamy tylu gości, musisz się
zachowywać. A nie wędrować w środku nocy po ogrodzie. Jeszcze kogoś
przestraszysz.
- Dobrze, już dobrze. Ale
powiem ci jedno, nigdy nie lekceważ smoków, a tym bardziej kogoś, kto porywa
się na złapanie jednego z nich. Pamiętaj o tym, Ava.
*************************************
Najmocniej przepraszam Was za długość tego rozdziału, ale musiałam uciąć w tym momencie :)
Wybaczcie mi, proszę ^^
Możliwe, że niedługo pojawi się kolejny rozdział, bo mam duże przypływy weny.
Zapraszam Was do komentowania :)